Mauritius okazał się dla Kai spełnieniem jej dziecięcych marzeń… Ciężko, żeby było inaczej – w końcu błękitna woda, w której można się pluskać do zachodu słońca i biały piaseczek, miękki jak dobry dywan, skutecznie odciągają tutaj od jakichkolwiek aktywności. Tych artystycznych także, dlatego o tym, że zabrała ze sobą swój żółty aparat, przypominała sobie od czasu do czasu… Kiedy jednak przychodził ten moment i nagła potrzeba uwieczniania wszystkiego co się akurat pojawiało przed obiektywem – karta pamięci, w małym sprzęcie, aż wrzała najczęściej rejestrując dziesiątki kamieni, listków i kwiatków)… W końcu dla niej to, przede wszystkim, świetna zabawa!
Ogarnięcie takich zasobów, po wyjeździe, nie jest prostą sprawą. Trzeba uważać, żeby nie skasować przez przypadek jakiejś perełki ;). Nie dziwcie się więc, że tak ciężko było nam się zabrać do selekcji śmiejkowej kolekcji zdjęć z Mauritiusa. Finalnie wybraliśmy kilkanaście zdjęć. Kaja jest szczególnie dumna z tych zrobionych w Ziemi Siedmiu Kolorów i wszystkich żółwiowych ;). Na kolejne urodziny zapragnęła kamerki – strach się bać co jej wyjdzie w formacie video, w którym to my się zupełnie nie odnajdujemy.
Tymczasem zobaczcie sami, jak posiadaczka najlżejszego (z całej naszej trójki) aparatu, widziała ten całkiem niebrzydki wycinek świata:
- Ziemia Siedmiu Kolorów – jest jak kraina z bajki, zwłaszcza kiedy nie ma tu prawie nikogo (pod koniec dnia). Kiedy na jedną z górek wyszedł pies ochroniarza, Kaja koniecznie musiała go uwiecznić. Wielokolorową ziemię także – ze wszystkich możliwych stron. Niestety późna pora zrobiła swoje i możliwości małego aparatu okazały się niewystarczające – większość zdjęć okazała się być zwyczajnie nieostra. Poza tymi dwoma…
<.>
<.> - Ogromne lilie wodne w Ogrodzie Botanicznym w Pamplemousses – dla takiego człowieka, mniejszego od dorosłego co najmniej o połowę, wielgachne liście na wodzie są prawdziwym „wooow”. Wyobraźnia zaczyna pracować i półmetrowe liście staję się łódkami. Nie tylko więc na dorosłych takie miejsca robią wrażenie…
<.><.> - La Vanille Nature Park – to jedna z większych atrakcji na wyspie, zwłaszcza dla dzieci. Mają tutaj możliwość swobodnego spacerowania między wielkimi żółwiami, głaskania ich, czy nawet nakarmienia liśćmi. W tym wypadku należy jednak zachować ostrożność – małe dziecko może nie wyczuć momentu, w którym wielki żółw zamknie szczękę na jego łapce i kilka ran gotowych (niestety tak skończyło się śmiejkowe karmienie wielkiego żółwia). Z plastrami na palcach, po takim kontakcie z „wielką bestią” – entuzjazm w relacjach mały człowiek – żółw, mocno zmalał i nie było łatwo go odratować. Kiedy to jednak dawne uczucia wróciły – powstały te oto dwa radosne zdjęcia:
<.>
<.> - Black River Gorges National Park – zadziwia niesamowitymi widokami, które potrafią docenić nie tylko dorośli. Ten największy chroniony obszar Mauritiusa, udowadnia wszystkim, że ta cudowna wyspa to nie tylko rajskie plaże i i błękitne wody. Kaja wspięła się na podwyższenie, jednego z całkiem niezłych punktów widokowych, rozejrzała się i zapytała: „A czy jak będę już duża, to będę sobie chodzić po tych takich wystających górkach?”. W sumie… kto to wie ;). Póki co – wystające górki zostały zapamiętane przez jej malutki aparat.
<.>
<.> - Wodospad Chamarel – nazywany także Welonem Panny Młodej, rzeczywiście tak wygląda. Cienka, jednolita, biała struga opada w dół, wypływając z dzikiej gęstwiny nad skałami. Ten całkiem niezły widok podrasowują dodatkowo ogromne nietoperze owocowe, których wieczorną porą tutaj nie brakuje. Kai akurat żaden nie zapozował – za to wodospad zaprezentował się niczego sobie….
<.>
<.> - Kolorowa Dolina – to miejsce, w które nie mieliśmy, ani nawet nie planowaliśmy dotrzeć (TUTAJ parę słów o naszych mauritiusowych wpadkach). Czasami przypadek dobrze potrafi zadecydować ;). Kolorowa Dolina wygląda trochę jak inna planeta, co jeszcze bardziej podkręca dziecięcą wyobraźnię. I tak oto nagle, ze spokojnej wysepki na Oceanie Indyjskim, przenosimy się na Marsa. Skafandrów co prawda nie ma, ale też jest… całkiem fajnie^^. A oto jedno z śmiejkowych zdjęć „obcej planety”:
<.>
<.> - Ile aux Aigrettes – oj jak gorąco na tej bezludnej wyspie… Ciężko myśleć o robieniu zdjęć, kiedy organizm domaga się głównie picia… dużo picia…! Obiektywy parują, głowa paruje, ale kiedy pojawia się z krzaczorów taki kawał żółwia, słychać tylko krzyk: „Maaaamo… wyjmij mi szybko mój aparat!”. I tak oto uchwycony został żółw, krzaczory i… tata….
<.>
<.> - Blue Bay – gość z łódki zauważył Kaję stojącą z aparatem przy brzegu. Walczyła twardo z rajskimi widoczkami ;). Zaczął do niej wymachiwać i podpłynął bardzo blisko, uśmiechając się i zachęcając małą panią fotograf do portretowania. Udało się jej dzięki temu uwiecznić radosnego pana, w radosnej koszulce dobranej pod grafikę łódki… (chyba, że to koszulka była pierwsza^^).
<.>
<.> - Rochester Falls – nie było łatwo tu dotrzeć, bo standardowo namieszaliśmy coś z trasą. Do tego końcówka dnia i wiele godzin w drodze zrobiły swoje. Nasz mały Śmiejek potrzebował pełnej regeneracji. Na szczęście na miejscu stacjonuje pan, który serwuje świeże napoje z kokosa. Taki naturalny izotonik, w połączeniu z widokiem szalonych skoczków, rzucających się w strugi wody ze sporej wysokości (więcej o nich i o tym miejscu, do poczytania TUTAJ) – robi robotę. Na pożegnanie wodospadu, wyglądającego jak budowla z ogromnych klocków lego – Kaja zrobiła kilka zdjęć. Niestety, było już całkiem ciemno i tylko jedno z nich udało się uratować…
<.>
<.>
Jeśli podobał Ci się ten wpis – śmiało lajkuj i dziel się nim ze swoimi znajomymi. Będzie nam piekielnie miło :).
Bądź na bieżąco ze wszystkimi naszymi przygodami – wystarczy, że polubisz naszą stronę TUTAJ.
5 komentarzy
Marzę o Mauritiusie coraz bardziej 🙂
Koniecznie musisz złapać jakiś tani czarter i tam dotrzeć :). Zakochasz się od razu!
To świetne, że wrzuciliście tu zdjęcia Kai! Maluch też człowiek! Poczytam chętnie czegoś więcej na temat podroży z 4 latką, mam zamiar przestudiować ten temat. Wiele osób pyta o to, czy aby ta podróż nie będzie zbyt męcząca, trudna, nieciekawa… (niepotrzebne skreślić). Coraz więcej rodzin zabiera tutaj swoje dzieci i dobrze! To prawda, że trzeba uważać na żółwie, bo choć zębów nie mają, mogą odgryźć palec, ale to nie powód żeby zaniechać ciekawych doświadczeń. Lecę więc do następnych wpisów 🙂 Buziaki dla Paki!
Dzięki bardzo za tak miłe słowa! Staramy się po każdym negatywnym doświadczeniu jakoś przełamać szybko strach, żeby nie zostały w głowie niepotrzebne traumy zakodowane. Z tymi żółwiami to rzeczywiście rodziców dobrze poinstruować jak się z nimi obchodzić, bo poza tym to same pozytywne wspomnienia mamy z Mauritiusa, a Kaja regularni przegląda wspólny album ze zdjęciami i chce wrócić :). Jeśli chodzi o podróż – pewnie dobrze podźwigać kilka sprzętów, żeby malucha w drodze zająć, bo długo jest, ale ten czas jakoś leci :). Często rozglądamy się za wolnymi miejscami, kiedy ludzi się już rozsiądą, i jeśli się coś akurat trafi w pobliżu – kładziemy tam naszego malucha. Zawsze to jej daje szansę na kilka godzin w miarę komfortowego snu ;).
9rwmh6mc