Całkiem niedawno zmierzyliśmy się z przejściem naszej pierwszej via ferraty, u zachodnich sąsiadów (fotorelację znajdziecie tutaj). Spodobało nam się bardzo, chociaż momenty bardziej „adreliniaste” były ;). W międzyczasie nasza sześciolatka bardzo polubiła wspinaczkę i parki linowe (całkiem nieźle radziła sobie od początku ze wszystkimi operacjami sprzętowymi). Kiedy więc pojawił się plan wyjazdu w Dolomity i opowiedzieliśmy jej o tamtejszych „żelaznych drogach”, co kilka dni dopytywała kiedy będzie mogła przejść taką trasę. Nasz entuzjazm był nieco mniejszy, ale… uznaliśmy, że znajdziemy coś o niskim poziomie trudności, z możliwością wycofu – w razie problemów. Postawiliśmy na via ferratę, poprowadzoną pod wodospadem – Giovanni Barbarę.
PIERWSZA VIA FERRATA Z DZIECKIEM
Nasz wybór padł na ferratę o stopniu trudności A (z fragmentami B). Polecana dla początkujących, z dostępnych zdjęć sprawiająca przyzwoite wrażenie ;). Plan był. Zamówiliśmy więc brakujące sprzęty. Kiedy kurier dostarczył przesyłkę, Kai nóżki same chodziły ze szczęścia i wizji ferratowej przygody. Niestety… Dosłownie kilka dni przed wyjazdem Smok złamał rękę w nadgarstku (niefartowny upadek przed wyjściem ze ścianki wspinaczkowej). W chodzeniu po górach nie było to wielką przeszkodą. Ferratę z jedną sprawną ręką jednak ciężko byłoby zrobić. Do tego nasza kilkulatka, która miała co dopiero stawiać swoje pierwsze kroki na takiej trasie. Pomysł na szczęście udało się zrealizować! Kaja pokonała nie jedną, a dwie ferraty (ale o tym w dalszej części tekstu) w profesjonalnej asyście Dawida (z @głębia_nieostrości – dziękujemy!) i mamy :).
VIA FERRATA GIOVANNI BARBARA
Startujemy z parkingu przy głównym wejściu do Parku Krajobrazowego Dolomiti d’Ampezzo. Poza tablicami informacyjnymi i mapą nie ma tu przygotowanej rozbudowanej infrastruktury pod turystów (co widać po okolicznych krzaczorach 😉 ). Z mapy też nie bardzo wynika gdzie znajduje się nasz obiekt westchnień – wspomniana ferrata. Wybierając więc jeden z kilku czerwonych szlaków – udajemy się w kierunku wodospadu (Cascada di Fanes Delvedere), mając nadzieję, że to właśnie tam.
Godzinę drogi dalej i jakieś 200 metrów wyżej zobaczyliśmy naszą ferratę po drugiej stronie rzeki, z punktu widokowego na wodospad. Panorama nie była najgorsza, ale oznaczało to jedno – czeka nas powrót do dosyć odległego rozgałęzienia szlaków i ponowne podejście. Dla nas niby nic wielkiego, ale jak nasz maluch opadnie z sił, to koncentracja potrzebna na ferracie może ucierpieć.
Schodzimy do rozgałęzienia dróg i tym razem skręcamy w lewo.
Przejście przez rzekę całkiem widokowe…
Po nieco nudnawym podejściu szerokim szlakiem – docieramy do początku naszej ferraty. Zakładamy zbroję, nawadniamy się odpowiednio, coby ręce mieć wolne jak najdłużej i startujemy. Początek dosyć spacerowy, więc Kaja może spokojnie przypomnieć sobie przepinanie. Co prawda przepaść po prawej stronie jest, ale nie specjalnie robi wrażenie ;).
Tablica przymocowana w skale informuje o nazwie ferraty. Uff – nie zgubiliśmy się ;). Szum wodospadu coraz głośniej przywodzi nas do siebie, a skały robią się bardziej śliskie. Kiedy wchodzimy pod sam wodospad moglibyśmy krzyczeć ile gardła pozwolą, a i tak ciężko by było cokolwiek zrozumieć ;). Woda chlapie w każdą stronę i nie przedłużamy specjalnie postoju w tym wyjątkowym miejscu, żeby nie wyjść zupełnie mokrym.
Przez moment możemy pochodzić sobie po skałkach bez „smyczy”. Za plecami zostawiamy wodospad i poruszamy się zgodnie z oznaczeniami szlaku. Kaja zachwycona przeskakuje z kamienia na kamień. Miny nam jednak trochę rzedną, kiedy docieramy do pionowej skały, prowadzącej w dół wodospadu. Dla nas niby nic wielkiego. Dla Kai – zupełna nowość. Gapimy się chwilę w dół, jakby miało to w magiczny sposób zmienić kąt nachylenia ściany, ale nic takiego się nie wydarzyło. Przez myśl, przechodzi nam odwrót, bo kto wie jak maluch poradzi sobie z takim zejściem.
Po chwili słyszymy „Ja chcę schodzić – dam sobie radę!”. Spoglądamy jeszcze raz w dół. Dawid pokonuje testowo kawałek ściany, do fragmentu ukrytego za wystającym głazem. Okazuje się, że niżej są klamry i nie jest tak źle, jak wygląda to z góry. Przypinamy się więc do liny i powoli schodzimy. Lekki stres jest, ale Kaja radzi sobie bardzo dobrze. Na dole ściany przydają się jednak dłuższe nóżki, bo trzeba dodatkowo pokonać przejście nad płynącą rzeczką. Para, która czekała, aż najmłodszy wspinacz pokona ten fragment drogi – biła jej mocno brawo!
Kaja dumna z siebie. Mamie serce zaczyna stabilniej pracować ;).
Wodospad z tego miejsca wygląda nie najgorzej!
Rozglądamy się w poszukiwaniu dalszej części szlaku i… nie mamy zbyt wielu możliwości. Pierwsze to strome podejście piargiem do punktu widokowego, do którego trafiliśmy na początku. Drugą opcją jest wejście do punktu startowego drugą ferratą – Lucio Dalaiti. Największą trudnością tego przejścia jest głównie ekspozycja, wąskie półki skalne i podejście po śliskich skałach na początku. Dla dorosłego obytego z wysokością – trudności żadne. Kaja oczywiście wybiera ferratę ;).
Fragmenty nie dla zlęknionych wysokości.
Jest też kilka bardziej pionowych fragmentów o pokonania, ale z dużą ilością chwytów i miejsc na nogi.
Ostatnie metry i znów jesteśmy na górze :). Kaja z pełnym zacieszem stwierdziła, że był to najlepszy na świecie górski park linowy! Teraz dopytuje o kolejne ;).
PRAKTYCZNIE
Wstęp na ferraty jest bezpłatny.
Niezbędny sprzęt: klasyczny zestaw na via ferraty (uprząż, lonża, kask, rękawiczki).
Poziom trudności: łatwe (A, z fragmentami B) – odpowiednie dla początkujących. Raczej dla starszych dzieci. Mniejsze w kilku miejscach będą potrzebować pomocy rodzica (np. z uwagi na odległości między klamrami).
Różnica poziomów: 220m.
Dojście do ferraty z dzieckiem zajmuje ok. 1,5 godziny. Na całą wycieczkę warto przeznaczyć pół dnia.
Parking: Pian de Loa carpark, bezpłatny,
Dojazd: z Cortiny SS 51 na północ, przez Albergo Fiamesa, a potem w lewo w Valle di Fanes, na parking Pian de Loa.
3 komentarze
Brawo, gratuluję! Taka wyprawa wymaga większej odwagi od mamy niż od dziecka. Wiem coś o tym 🙂 ja na ferratę (na Triglav) wybrałam się z córką dopiero jak 17 lat skończyła. Tylko że wtedy ona gnała jak kozica, a ja z powodu mej starości bardzo ją spowalniałam.
Zdjęcia urocze!
Czy da radę przejść z dzieckiem w nosidle?
257ut5