Poprzednio na Śnieżniku (1425 m n.p.m.) byliśmy tak dawno temu, że zupełnie nam się w pamięci wypłaszczył ;). Tymczasem podczas naszej ostatniej wizyty, która była jednocześnie kolejną „zdobyczą” do Korony Gór Polski – okazało się, że:
# na Śnieżniku nie zawsze leży śnieg ;),
# chwilę się tam idzie, więc plan dwóch szczytów dziennie szybko został zweryfikowany,
# na górze p***… tzn. wieje jak w kieleckim (ludzie mówią, że tylko czasami podmuchuje!).
Tyle „faktów”. Czas zasznurować obuwie i chwycić kijaszki w dłoń!
.
.
Czerwonym szlakiem z Międzygórza
.
Przyglądaliśmy się różnym wariantom dojścia na szczyt Finalnie decydujemy się na czerwony szlak z Międzygórza, przez Halę pod Śnieżnikiem.
Trasa na początku wygląda dosyć niepozornie. Ot zwykła szutrowa droga, bez skomplikowanych, stromych podejść. Maszerujemy przez urokliwy las, mijając liczne budki lęgowe dla sów i pokaźnych rozmiarów paśnik. Drzewa miejscami wyglądają dosłownie jak posadzone od linijki…
Po pokonaniu pierwszego wyraźnego zakrętu, robi się nieco bardziej „pod górkę”, ale wyraźnych stromizn nadal nie czujemy. Zastanawiamy się kiedy przewyższenie (z mapy jakieś 720 m) da bardziej w kość.
Na wszelki wypadek, po pierwszych 2 km marszu, zarządzamy krótką przerwę na herbatkę i podładowanie akumulatorów. Niezawodna ciepła herbata z cytryną, kanapki i mała „bomba cukrowa” dodają zdecydowanie sił. Od tego miejsca górska „autostrada” zmienia nieco swój charakter, a trasa miejscami trochę się ciągnie. Zerkamy na zegarek i zaczynamy się trochę stresować, czy na pewno zdążymy dotrzeć na szczyt przed zachodem słońca (wyruszyliśmy około godziny 15, a czas wejścia z dzieckiem to jakieś 3,5 godziny marszu).
O tej porze szlak sprawia wrażenie zupełnie opustoszałego. Z rzadka mijamy ludzi i psiaki – już schodzących na niziny. Szybko za to dowiadujemy się gdzie skrywała się zapowiadana stromizna ;). Ostatnie 2 km trasy zaczynają nam ją serwować w połączeniu z coraz większymi kamolcami pod podeszwami.
Po kilku leśnych zawijańcach, z drzewiastej gęstwiny wyłania się kawał łysego stoku, dosyć ostre (na szczęście krótkie) podejście i…. spory budynek schroniska! Uradowana Kaja oczami wyobraźni widzi już gorącą czekoladę, pierogi i 2 godziny „resta”, a my… spoglądamy na zegarki. W tą stronę niestety nie ma mowy o dłuższym odpoczynku, bo na szczycie zastanie nas totalna ciemnica. Przed nami ostatnie 30 minut marszu…
Im dalej w las – tym bardziej wietrznie! Im dalej poza las – tym moc wiatru rośnie, wręcz wykładniczo. Taki śnieżnikowy klimat :). O ile na Śnieżce nie raz walczyliśmy z potężnymi mocami przyrody, to też niejednokrotnie mogliśmy się nacieszyć całkowicie bezwietrzną i słoneczną aurą. Na Śnieżniku – wiatr urywający wszystko co wystaję ponad poziom gruntu można w zasadzie uznać za standard.
Przed nami ostatnie podejście…
Powiedzenia mówią „Nie patrz za siebie!”. W tym jednak wypadku – zdecydowanie warto ;).
Kaja z niepokojem spogląda na tatę, który szybko zbliża się do złowieszczo wyglądającej chmury. Kawał obłoku nie może powstrzymać niestrudzonego małego zdobywcy Korony Gór Polski! Parę minut później piątka na szczycie przybita (pieczątka także). :). Kilka pamiątkowych zdjęć (w tym te do książeczki) i ruszamy dalej.
Słońce powoli znika za horyzontem. My tymczasem, nieco szybciej – w stronę dolinek. Jest pięknie, ale jeszcze kawał drogi przed nami. Chętnie też pożegnamy się z wiatrem, któremu ewidentnie nie w smak obecność „intruzów” na swoim terenie ;).
Ostatnie promienie zachodzącego słońca przywracają uśmiechy na twarzach w drodze powrotnej :). Taki niby niepozorny szczyt, a jednak trochę nas zmęczył.
Postanawiamy na chwilę zatrzymać się w schronisku. Tego dnia ewidentnie jesteśmy w nim ostatnimi gośćmi. W obiegu jest już mop, a światła w większości przygaszone. Na szczęście udaje się załapać na ciepłą kwaśnicę. Zdecydowanie robi robotę i naprawia termikę ciała ;).
Musimy przyznać, że droga powrotna wyjątkowo nam się ciągnie. Mniej więcej w połowie mijamy kilkuosobową ekipę „śmiałków”, którzy najwidoczniej mają ochotę zmierzyć się kolejnego dnia ze wschodem słońca. Trzymamy kciuki, bo w tym wypadku słabo wyobrażamy sobie oczekiwanie na świt w towarzystwie brutalnych podmuchów wiatru.
Na parkingu meldujemy się już po zmroku. Na szczęście mamy czołówki i biały samochód, dzięki czemu ogólne odnalezienie się u podnóży góry nie sprawia większego problemu ;). Możemy teraz bezpiecznie wyruszyć w drogę powrotną do Wrocławia. Nadzieja, że na A4 nie będziemy jak zwykle, mijać kilkunastu wypadków – jest z nami!
Zdecydowanie zachęcamy do wędrówek na Śnieżnik o każdej porze roku. Pamiętajcie jednak poradę babci – nie zapomnijcie o czapce i rękawiczkach (nawet w lecie) ;).
# Trasa z dzieckiem zajęła nam ponad 5 godzin w obie strony (z czego 3,5 godziny wejście, bez wielkiego pośpiechu).
# Jesienią i zimą, jeśli chcecie wrócić przed zmrokiem – wystartujcie odpowiednio wcześnie. Tak czy inaczej, zawsze polecamy mieć ze sobą czołówkę.
# Jeśli macie w planie wycieczkę z mniejszymi dziećmi – rozważcie wariant wjazdu wyciągiem i wędrówkę od strony Czarnej Góry.
13 komentarzy
16ef5x
1zpoxv
ht1lcu
a1ld1r
r1burs
ndxurq
0ollr9
m6g3t7
m2ihdz
f52sjk
dgij9b
2ez8q9
ieyzfo