Kto w środku nocy wstaje – temu wulkan na wschód daje… (niezłe widoki – rzecz jasna)!
To by było na tyle, w kategorii rymów z korytarza podstawówki (jesteśmy starzy, więc gimnazjum nas ominęło) i spoilerów w jednym! Tymczasem pozwólcie się zabrać do prawdziwej krainy ognia! Spokojnie… nie do piekła ^^. Udamy się na górę Penanjakan (2770 m n.p.m.), żeby przyjrzeć się o wschodzie słońca aktywnemu wulkanowi. Zajrzymy też wprost do paszczy bestii, wdrapując się rankiem na górę Bromo (2329 m n.p.m.). Będzie się działo! Nie musicie się jakoś specjalnie ubierać (tak na wypadek, gdyby ktoś z Was już czekał w blokach, z garścią kodów rabatowych do sklepów outdoorowych). Wystarczy coś do picia, wygodne krzesło czy fotel i otwarte oczy. Zapraszamy…
.
.
Będzie rajsko – c’nie? ^^
.
Indonezjaaa? Woooow! Ale Wam zazdroszczę! Też bym się pobyczyła z dwa tygodnie pod palmami.”
//reakcja 4 na 5 osób, po usłyszeniu o naszych podróżniczych planach
Ewidentnie nie każdy, marzący o tym zakątku świata, ma w głowie zapylanie po wulkanach… nocą…. w pyle po kolana! Do tego dzień po dniu… Zastanawianie się o 20, które wełniane skarpety wybrać, żeby palce u stóp wytrwały do rana i nie zmieniły przy tym koloru na ciemny fiolet (bo przecież już nie jest modny). A do tego – jak to zrobić, żeby nie zepsuć dziecięcych marzeń kilkulatce, która od roku była głównym wulkanologiem w miejscowym przedszkolu ;). Hmm – to nie może być trudne!
.
.
Zwykle, na podobnych wyjazdach z dzieckiem, przyjmowaliśmy nieco inny scenariusz. Zaczynaliśmy, „na dzień dobry”, od najbardziej wymagających aktywności. Długie i częste przejazdy, trekkingi itd. Po pierwszym tygodniu mieliśmy już najczęściej sporo kilometrów w nogach. To był idealny czas na wyłożenie się pod palmą, zbudowanie rekordowej ilości piaskowych fortec i nadrobienie zaległości w górskiej literaturze ;). Tym razem zrobiliśmy na opak. Zaczęliśmy od złożenia wizyty „w raju”. Błękit i biały piasek aż bił z naszych pierwszych zdjęć, więc idealnie przypieczętowaliśmy pocztówkowy klimat Indonezji.
.
Dlaczego tak? Powody były dwa.
Po pierwsze. Dziesiąta rocznica ślubu skłoniła nas do znalezienia „leniwej” miejscówki, w której w spokoju będziemy mogli sobie wspominać, co nawywijaliśmy wspólnie przez ostatnią dekadę ;). Po drugie – względy czysto praktyczne. Najtańsze połączenie z Indonezją, na tamten czas, było na trasie Warszawa – Dżakarta (Jawa) – Warszawa. Woleliśmy jednak nie przeskakiwać kilku wysp na raz, tuż przed powrotem do kraju. Stanęło więc na tym, że atrakcje na Jawie zostawiamy na koniec. Poza tym nie mieliśmy ze sobą zbyt wielu bagaży i tylko po jednym zestawie trekkingowym na głowę. Chodzenie po wulkanach oblepia pyłem dosłownie każdą część garderoby, a buty zamienia w jednokolorową bryłę. Lepiej z takim zestawem wracać, niż kombinować jak to doczyścić na kolejne przygody ;).
.
.
*Więcej o naszych wspomnieniach z kilkudniowej wizyty na maleńkiej Serai i rejsie po Komodo przeczytacie kolejno tutaj i tutaj.
Sen na Jawie. Epizod 1 – Bromo
.
Za sprawą lotu z Labuan Bajo (Flores) do Surabai (na Jawie) – dosyć gwałtownie zmieniliśmy widoki ;). Spod palmy trafiamy w nieco chłodniejsze objęcia krainy wulkanów. Byliśmy trochę wymęczeni całą tą logistyką i najchętniej wylądowalibyśmy pod samym wulkanem, ale Indonezja zdążyła nas już przyzwyczaić do jednego – odległości…! Do różnych stref czasowych także. I tak oto nasze loty z Flores mieliśmy zabukowane na godzinę 10:30 z rana. Bartek sprawdził wieczorem serwis lotniczy i okazało się, że godzina odlotu to 9:30! Do lotniska mieliśmy z 30 minut drogi, więc żeby mieć zapas, wystartowaliśmy odpowiednio wcześniej. Na biletach wydrukowano nam jednak poprzednią godzinę, a w hali odlotów widniała z kolei ta wcześniejsza. Paranoja! Finalnie odlatujemy po 10tej… (w Indonezji funkcjonują dwie strefy czasowe, stąd zapewne rozbieżność w podanych godzinach).
.
.
Na szczęście zafundowaliśmy sobie +30 do wygody 😉 Po wylądowaniu i zlokalizowaniu bagaży – witamy się z naszym przewodnikiem po Bromo (sprawdzony i polecony przez Anię z bloga wazji.pl). Nasz plan na Jawę był organizacyjnym szaleństwem, więc tylko taka opcja wchodziła w grę. Z nieukrywaną radością, dokarmiliśmy bagażnik samochodu naszymi plecakami i ruszamy w kierunku naszego wulkanicznego celu…
Wieczór przed trekkingiem. Po kilku godzinach jazdy (cholera – na mapie było tak blisko siebie 😉 ) – docieramy do niewielkiej górskiej wioski, leżącej w Parku Narodowym Bromo Tengger Semeru. Z daleka spogląda do nas sam król – wulkan Semeru ( 3676 m n.p.m) – najwyższy szczyt Jawy. Kawał góry! Fajnie byłoby się tam kiedyś wdrapać, ale to już większa wyprawa i Kai nóżki muszą nabrać jeszcze więcej mocy. Plan na powrót mamy więc obmyślony ;). Póki co – czas rozprostować nogi, zanim przepakujemy plecaki i przygotujemy ciepłe ubrania na wyczekiwany wschód słońca!
.
.
Bookujemy się w niewielkim hoteliku przy drodze – Eco Lodge. Zbudowany ze stalowych kontenerów budynek wpasowuje się w okoliczny klimat. Pokoje są może trochę ciasne, ale wygodne. Po całym dniu podróży w podróży, najważniejszymi elementami wyposażenia są łóżko i prysznic ;). Ten wymóg został spełniony!
Rzut okiem na zegarek – godzina już nie młoda! Decydujemy się jedynie na krótki spacer po okolicy, bo prędko nie będziemy mieli okazji wrócić w te strony. Za nami dosłownie sto metrów marszu, a już (głównie dzięki Kai) – trafiamy w centrum zainteresowania naszych tymczasowych sąsiadów. Krótka rozmowa, łamanym angielskim, z właścicielem okolicznego sklepiku i nasz maluch dostaje (dosłownie) naręcza cukierków i gum do żucia. Szczoteczka do zębów będzie miała kawał roboty do wykonania tego wieczoru ;). Poza solidnym magazynem cukrowym – Kaja zyskała także nową koleżankę :). Kiedy patrzymy na jej podróżnicze relacje, widzimy jak doskonale dzieci potrafią porozumiewać się bez słów!
.
.
To nie koniec przygód na jeden dzień. Kilkanaście domów dalej, tuż przy ogrodzeniu, Kai uwagę zwraca zagroda z owieczkami. Przyglądamy się im, jakbyśmy pierwszy raz w życiu widzieli wtulone w siebie stadko owiec, kiedy na dwór wychodzi właścicielka posesji. Pewnie lekko zdziwiona, że tyle atrakcji w okolicy, a tu jakieś „białasy” gapią się w hodowlany zwierzyniec. Chwilę konsternacji jednak szybko przełamują uśmiechy i próba rozmowy. W tym wypadku gesty, uśmiechy i wymieniane w rozmowie nazwy własne – wystarczyły!
Kaja ponownie zostaje ugoszczona po królewsku. Obawiamy się, że ilość ciastek, które w siebie władowała, może być trudna do wniesienia nocą na szczyt ;). Kaja wyściskana przez wszystkich, objedzona tak, że o kolacji możemy swobodnie zapomnieć. Możemy wracać do „domu” ;).
.
.
W drodze powrotnej trafiamy na całkiem niezły meczyk siaty. Chłopaki skaczą tak wysoko, że spokojnie mogliby się odnaleźć w jakichś zachodnich drużynach ;). Chwila kibicowania musi nam jednak wystarczyć – przed nami niezbyt długa noc!
.
.
Wszystkie potrzebne sprzęty upchane do plecaków (prognozy pogody straszą temperaturą w okolicach 5 stopni na plusie), budziki nastawione na 1 w nocy! Można iść spać..
.
*Pro Tip: Zabierzcie ze sobą koniecznie ciepłe rzeczy! My byliśmy w lipcu i zanim słońce wstało było naprawdę zimno! Kilka dni wcześniej widzieliśmy fotorelacje, na których rzucało się w oczy oszronione podłoże. Polecamy więc zapakować do plecaków: kurtki puchowe, rękawiczki (co najmniej jedną parę), kurtki przeciwwiatrowe (kiedy wschodzi słońce, robi się dosyć wietrznie) i ciepłe czapki. Jeśli macie w planie taką wyprawę z dziećmi – polecamy śpiwory puchowe i maty, na czas oczekiwania na wschód (mogą się jeszcze chwilę zdrzemnąć 😉 ).
.
Góra Penanjakan – pomiędzy światłami
.
Dźwięk budzika zrywa nas na nogi, zanim jeszcze dobrze weszliśmy w głęboką fazę snu. Co za brutal! Nie ma lekko. Sami tego chcieliśmy. Kaja też, ale teraz jej mina wyraża zupełnie inne emocje ;). Szybka toaleta i czas włożyć na siebie wszystkie warstwy odzieży, misternie ułożone poprzedniego wieczoru na trzy stosiki. Skarpety z merynosów, bielizna termiczna, softshellowe spodnie trekkingowe, polar… Reszta trafiła do plecaków. Przygotowania niemalże jak na zimowe wyjście w Tatry ;).
O 2:30 (w nocy) podjeżdża pod nasz quest house żółta Toyota FJ40. Wszyscy kierowcy, obsługujący tutejszą „turystykę wschodową”, wykorzystują tylko ten model (łącznie ok. 1000 szt.!). Co ciekawe, większość turystów stanowią mieszkańcy Indonezji. Byliśmy tym mocno zdziwieni, bo ponoć jakąś dekadę temu (według opowieści naszego przewodnika), zainteresowanie taką formą atrakcji było znikome. Kiedy to jednak popularność mediów społecznościowych znacząco wzrosła, w tym publikacje zdjęć z tutejszych wschodów słońca – Indonezyjczycy ruszyli jak w dym!
.
.
Wydawało nam się, że i my wyruszyliśmy dosyć wcześnie i dotrzemy na miejsce tak, żeby wejść na górę przed wszystkimi. Nic z tych rzeczy! Po około godzinie całkiem dynamicznej jazdy, kilka kilometrów od celu trafiamy na korek! Całkiem potężny. Ponoć poprzedniego dnia aut było tak wiele, że część z nich nie dotarła nawet do ostatniego punktu, w którym można się zatrzymać i ludzie oglądali wschód słońca po prostu z drogi. Z widokami… żadnymi, co przy wydaniu nie małej ilości rupii z pewnością musiało zaboleć.
My mieliśmy więcej szczęścia i na ostatnim parkingu meldujemy się z odpowiednim zapasem czasu. Nasze przerażenie ilością aut łagodzi kierowca. Zeznaje, że tutejsi niespecjalnie lubią długo chodzić, a już na pewno nie pod górkę! Wybierają więc najczęściej punkty widokowe, do których można dojechać, albo dojść „parę kroków”. Rzeczywiście! Wszystkie tarasy widokowe były zapełnione niewyobrażalnymi tłumami! Gdzie w Polsce takie ilości ludzi na jakimkolwiek górskim wschodzie słońca? Z rzadka zdarza nam się przybijać piątkę z kimkolwiek.
My, jako punkt widokowy, obieramy King Kong Hill. Odpalamy czołówki, bo bez dodatkowego światła poruszanie się tu byłoby nie tylko uciążliwe, ale i niebezpieczne! Nie spodziewaliśmy się, że będzie aż tak grząsko. Gałęzie drzew, które wystają z drzew w „strategicznych miejscach”, są tak wyślizgane, że z pewnością nie jednemu uratowały zad przed bliskim spotkaniem ze szlakiem. Trasa jest wyraźnie wydeptana, ale zadziwiająco wąska (jak na taką popularność tego miejsca). To w zasadzie ścieżka, naturalnie wyznaczona pomiędzy krzewami.
Bardzo szybko docieramy na szczyt! Nie jesteśmy zdziwieni brakiem osamotnienia. Poza nami, doliczamy się jakichś 20 – 30 osób i kilku rozłożonych namiotów! W Polsce pewnie chodził by już człowiek z pliczkiem mandatów i pukał do każdego z nich ;). Do wschodu słońca jeszcze chwila, więc możemy nacieszyć oczy gwiezdnym spektaklem na niebie. Miliony gwiazd spogląda na nas z wysoka, a my walczymy z zamarzającymi palcami. Ciężko jest robić zdjęcia w grubych rękawicach (każdy krajobrazowy „foto-zbok” zrozumie!). Kaja za to – po przeliczeniu kilku pierwszych gwiazd, zasnęła w swoim puchowym śpiworku, w ułamku sekundy! To się nazywa hotel z milionem gwiazdek ;).
.
.
Mimo, że nasze statywy stoją już rozłożone dobrą chwilę, ruch u podnóża góry nie słabnie. Światła dziesiątek samochodów, pokonujących Morze Piasku, zlewają się w jedną wstęgę, okalającą wulkany. Boimy się trochę co to będzie, jak ta cała zgraja wdrapie się na górę i odbędzie się walka o każdy centymetr miejsca. Na szczęście nie miało to miejsca. 99% widocznego ruchu zagęściło wszystkie punkty widokowe, poniżej naszego. Uff ;).
Tymczasem z minuty na minutę robi się coraz jaśniej. Gwiazdy znikają z pola widzenia, a ich miejsce przejmują intensywne kolory i poranne mgły! Powoli stajemy się świadkami tego, jak kraina wulkanów budzi się do życia!
.
.
Pierwsze promienie wschodzącego słońca budzą Kaję, która ekspresowo wyskakuje ze swojego śpiworka i sięga po aparat! Wraz ze światłem, zaczyna powoli się ocieplać, więc napawając wzrok (i karty aparatów) spektakularnymi widokami, zrzucamy kolejne warstwy odzieży. Oj – nie zazdrościmy tym, którzy postawili tego dnia na szorty ;).
.
.
Słońce całkiem żwawo wspina się nad horyzontem. To znak, że pora zrobić kilka ostatnich zdjęć i schodzić. Przed nami jeszcze przeprawa przez Morze Piasku (nazwa w 100% oddaje istotę tego miejsca!) i wyprawa do krateru wulkanu, któremu do tej pory przyglądaliśmy się jedynie z odległości.
.
Wędrówka na górę Bromo
.
Góra Bromo (Gunung Bromo – 2329 m n.p.m.) jest aktywnym wulkanem. Znajduje się wewnątrz ogromnego krateru (Tengger Caldera, zwanego „Morzem Piasku” – „Sea of Sand”). Ma kilku niezłych sąsiadów – górę Batok (2470 m n.p.m.), górę Kursi (2581 m n.p.m.), górę Watangan (2661 m n.p.m.) i górę Widodaren (2650 m n.p.m.). To jednak Bromo jest jedną z największych popularnych atrakcji wschodniej Jawy.
.
.
*Co prawda czasami pojawiają się ostrzeżenia, dotyczące aktywności wulkanu, ale generalnie jest tu całkiem bezpiecznie. Należy jednak zachować dużą ostrożność w pobliżu samego krateru, bo barierki są dosyć niskie, wybudowane tylko na niewielkim odcinku. Przez to, że bywa tu tłoczno – nie tak trudno o przypadkowe szturchnięcie przy mijaniu, czy potknięcie. Takie z kolei – dla pechowca może skończyć się tragicznie. Jeśli zabieracie ze sobą dzieci – Wasza czujność musi być odpowiednio większa. Najlepiej nie oddalajcie się wtedy zbytnio od schodów.
.
.
Po wschodzie słońca, większość aut udaje się w stronę Morza Piasku, powoli turlając się asfaltową drogą, schodzącą wgłąb krateru. W tym całym korku, jednym z ogniw jesteśmy i my. Oj bardzo nie lubimy tłumów, słabo znosimy tłok i korki, więc pewnie przy kolejnej wizycie odwrócimy kolejność eksploracji tutejszych wulkanów. Tymczasem docieramy na piaszczysty, a w zasadzie pylasty, parking. To co się tutaj dzieje – trzeba zobaczyć na żywo! Setki aut, turystów, unoszących się w powietrzu pył tak gęsty, że siekiera zawisłabym na nim jak na haku! Do tego wszystkiego – konie wożące ludzi, dla których 30 minut podejścia jest ponad ich siły. Zapominają o tym, że na końcu czekają jeszcze 245cio stopniowe schody! Jakiś obłęd.
.
.
Strach pomyśleć, jak wyglądają płuca tych zwierzaków, bo ledwie kilka minut wszechobecnego pyłu dosłownie zatyka gardło! Bez maski, cienkiej chusty czy komina (np. Buff’a) – jest naprawdę ciężko. Maseczkę można kupić na miejscu.
.
.
Zanim staniemy nad kraterem, czeka na nas kolejka niczym na Everest w ostatnich latach ;). Na szczęście mijanki w tym wypadku wchodzą w grę, bo wielu „zdobywców” co kilka kroków dostaje zadyszki i zawisa na grubych poręczach. Szansa dla nas!
.
.
Na „mecie” większość gromadzi się głównie w pobliżu głównego traktu, robi parę zdjęć i schodzi. Część wędruje nieco dalej. Kiedy barierki się kończą – widzimy ledwie kilka osób. Nie polecamy jednak oddalać się od tego miejsca, bo ścieżka jest naprawdę wąska i wymaga nieco większego obycia z takim terenem.
.
.
Widok samego krateru jest niesamowity! Co jakiś czas wyziewy wulkanu nieco gęstnieją, co jeszcze bardziej uzmysławia fakt, że przecież znajdujemy się na aktywnym wulkanie!
.
.
Goodbye Bromo!
.
To był naprawdę magiczny poranek, ale niestety pora się zbierać! Przed nami długa droga. Zerkając na zegarek wiemy, że musimy szybko pędzić do naszego hoteliku, żeby spakować rzeczy i gonić (dosłownie!) na lotnisko. Połykamy omlety, które czekały już na nas, a rzeczy, po prostu wrzucamy do plecaków i dopychamy kolanem ;). Nie ma czasu na misterne rolowanie koszulek i spodni.
Na mapie wygląda, jakby Surabaya była całkiem blisko, ale w rzeczywistości chwilę się jedzie (na miejsce dotarliśmy w niecałe 3 godziny).
Z lekkim żalem żegnamy się z tymi rejonami. Gdybyśmy mieli ciut więcej czasu, z pewnością odkrylibyśmy tu znacznie więcej, niż widoki, które wywalają szczęki po samo dno krateru!
.
.
Wskazówki, dotyczące wizyty na Bromo i Penanjakan
.
– Ceny wynajęcia auta 4×4 (z kierowcą) mogą się różnić, w zależności od miejscowości, w której się zatrzymasz. Zwykle jest to kwota rzędu 600 000 rupii, ale auto może pomieścić 5-6 osób, więc jeśli wyjeżdżacie większą grupą – możecie podzielić się kosztem. Płatny jest też wjazd do parku, ale jest to opłata rzędu kilku $. My potrzebowaliśmy auta aż z lotniska w Surabai i z powrotem, w to samo miejsce, kolejnego dnia. Ten koszt był więc znacznie wyższy. Jeśli (podobnie jak nas), planujecie indonezyjską gonitwę między wyspami i wulkanami – koniecznie uderzcie do Ani (wazji.pl specjalistki od Indonezji i autorki przewodnika po Indonezji w języku polskim!). Zorganizowany przez nią przewodnik mówił dobrze po angielsku i był świetnym kompanem krótkiej wizyty w tym rejonie (niestety jedynie dwudniowym).
– Nocleg polecamy zabookować tak blisko jak się da ;). Dzięki temu ograniczycie czas porannej przeprawy i dłużej pośpicie. My nocowaliśmy w mniej popularnej miejscowości Sukapura, w niewielkim Bromo Ecolodge (cena pokoju – ok. 130 PLN). W cenie było śniadanie, które zjedliśmy „w locie”, po powrocie z porannych wojaży. Sporo obiektów, w różnych zakresach cenowych (hostele, guest house’y, hotele) znajdziecie w bliżej położonym – Probolinggo.
– Co ze sobą zabrać? Koniecznie coś ciepłego! Z rana temperatury potrafią zbliżać się do zera (ale spodziewajcie się takich, rzędu 5 – 10 stopni, w porze suchej). Mieliśmy na sobie bieliznę termoaktywną z merynosów, softshellowe spodnie trekkingowe, bluzy polarowe, puchowe kurtki, membranowe kurtki przeciwdeszczowe (chronią przed wiatrem), po dwie pary rękawic na głowę (cieńsze do robienia zdjęć), chusty typu Buff, czapki i szaliki. Nie żałowaliśmy taszczenia ani jednego elementu odzieży!
– Kiedy najlepiej? W porze suchej. W tym rejonie od kwietnia do października. My byliśmy w lipcu i było całkiem przyzwoicie ;). Jest to więc idealne miejsce na wyjazdy w czasie „polskich wakacji”.
– Czy można latać dronem? W lipcu 2019 roku nie było żadnych obostrzeń dla małych dronów i fotografów niekomercyjnych. Sprawdźcie koniecznie aktualne regulacje przed wylotem. Ze względu na siłę wiatru na wschodzie słońca, drona puszczaliśmy jedynie nad kraterem Bromo, późnym rankiem.
.
5 komentarzy
[…] Sikidang. Nasz pierwszy przystanek – znacznie łatwiejszy do „zdobycia” niż Bromo ;). Znajduje się na dużym, otwartym terenie, na którym wytyczone są wygodne i szerokie […]
[…] zaliczyć do listy TOP10 najpiękniejszych, które do tej pory „zaliczyliśmy” (tutaj cała historia i mnóstwo zdjęć). Zbieraliśmy się długo, zanim udało nam się zdecydować na […]
[…] dolatujemy z Surabai późnym popołudniem. Pierwsze wulkaniczne doświadczenia mamy już za sobą (klik) – teraz czas na „ukulturalnienie się” w słynnych obiektach architektonicznych. […]
Dzień dobry, jeśli znajdziesz czas to wyjaśnij mi proszę jak to jest ze szczepieniami przed tego typu podróżami. Warto je robić? Bo opinie są bardzo podzielone i tak pomyślałam, że lepiej zapytać kogoś, kto w temacie podróży siedzi cały czas 😀
3jexdj