PLANIE – NAJLEPIEJ UŁÓŻ SIĘ SAM
..
Na co zwróciliśmy szczególną uwagę przy tworzeniu naszego planu?.
IDEAŁY Z KARTKI VS RZECZYWISTOŚĆ – CZYLI CO NAM Z TEGO WSZYSTKIEGO WYSZŁO
.
.
RZECZYWISTOŚĆ: Jak by się tu nie jeździło, odcinki między miastami, o ile wyglądają na całkiem krótkie – ich przebycie zajmuje całe godziny. Nie inaczej było tym razem. Dotarliśmy na miejsce wieczorem. Udało nam się jeszcze obejrzeć fabrykę herbaty – trochę po godzinach (zastaliśmy już stygnące maszyny i wysypane nowe dostawy liści na taśmy). Za to przydrożny hotelik, w którym się zatrzymaliśmy, był jak z bajki. Usytuowany na skraju zbocza – z widokiem na cudowne góry, za którymi szybko znikało słońce (może na nasz widok? ;P) Kolejne miejsce w budowie, kolejne całkowicie puste – nikt tu się specjalnie względami bezpieczeństwa nie przejmuje, więc bez pytania spokojnie mogliśmy sobie spacerować po platformie budowanej konstrukcji, obserwując przy okazji jeden z najpiękniejszych
zachodów słońca w naszym życiu.
RZECZYWISTOŚĆ: Samo miasteczko nie jest jakoś bardzo wyjątkowe – takie „leniwe” miejsce, w którym co chwile mijaliśmy jakiegoś backpackersa. Widać, że tu się przecina wiele dróg a stacja kolejowa obsługuje liczne połączenia. Koszty noclegów też są wyższe, więc spaliśmy w miejscu, w którym biliśmy się na karate z robalami, a w moskitieiach były dziury wielkości głowy. Ptaki siadały na wysokości naszego balkonu i przyglądały się Kai, która na kocyku bawi się małymi laleczkami. Samo miejsce do tego miało inne niesamowite zalety – z dachu rozpościerały się genialne widoki na miasto i góry. Jedna wystawała ponad cały widok i tak mocno się do nas uśmiechała, że pomimo bardzo ciepłego kolejnego dnia – postanowiliśmy z niej pooglądać Świat. Tym samym obiecaliśmy Kai, ze to już ostatnie podejście na tym wyjeździe 😉 (chociaż na samej górze skakała po kamieniach i… cieszyła się bardzo, że w całym podejściu towarzyszył nam jakiś lokalny piesek).
.
PLAN: Nasz wymarzony park Yala, na który się tak mocno śliniliśmy, jak tylko kupiliśmy bilety musieliśmy odpuścić (prace różnorakie na jego terenie) – zostały więc nam z tych okolic tylko dwa parki narodowe – Udawalawe (znany głównie z dzikich słoni) i Bundala (ten z kolei z ptasiorów). 3 dni intensywnego obcowania z przyrodą i dzikimi zwierzętami.
RZECZYWISTOŚĆ: Trochę słoni naoglądaliśmy się w Minneriji i… jakos tak nam smutno na duszy cały czas z tą Yalą było. W drodze do Udawalawe okazało się, że można wjechać do jednego z dystryktów Yali – jednego z trzech tylko, ale… jak moglibyśmy odpuścić. Zdecydowaliśmy w Udawalawe podjechać tylko podejrzeć wieczorne karmienie małych słoników, które są w jednym z miejsc parku do piątego roku życia, a później w tym samym parku żyją już bez asysty opiekunów całkowicie wolne. Wiele miejscowych dzieci i Kaja patrzyły jak maluchy przybiegają po mleczko i listki – oczywiście mieliśmy problem, żeby się stamtąd urwać – bo nie mogła się napatrzeć na malce, które pokazywały swoje charakterki. Było już bardzo ciemno a bardzo chcieliśmy już dotrzeć na miejsce (z Udawalawe to jakieś 2 h drogi). I tak oto z gwiazdami przywitaliśmy naszą ziemię obiecaną… Awasę (to taki nasz żart etiopski – historię naszej Awasy obiecujemy opowiedzieć przy okazji Etiopii). Ba – nawet basenik taki z 3metry na 2 metry się nam trafił. Przez te dni na miejscu zjeździliśmy kawałek Yali, w który mogliśmy wjechać i Bundalę – lampartów nie było, ale za to jakie żołny i „sarenki”.
.
PLAN: Udamy się w stronę zachodniego wybrzeża – wyłapując co ciekawsze kąski na trasie, jak tylko się uda zatrzymać w jakimś ciekawym miejscu (fajnie było by np. zobaczyć i sfotografować rybaków na palach, znanych z pocztówek i okładek przewodników). Poza nimi – co się trafi 🙂 W tej części podróży jakoś bardzo nie chcieliśmy się skupiać na super wymyślonych celach. A niech nas los miło zaskoczy – zezwalamy! Uwiliśmy sobie jedynie wcześniej (wirtualnie) gniazdko na wyspie nie wyspie (fragmencie mierzei), jakieś 3 godzinki drogi od stolicy (w miejscu, do którego dopływa się jedynie łodzią). Dobrze czasami gdzieś zatrzymać się na dłużej niż dwa, trzy dni – i poznać coś, czego można się dowiedzieć tylko od miejscowych albo dotrzeć tam przypadkiem.
RZECZYWISTOŚĆ: Rybacy na palach (jeden z popularniejszych widoków pocztówkowych z tego rejonu) to żadni rybacy a naciągacze na kijach – nawet się do nich nie zbliżajcie. Dobrze, że zostaliśmy w porę ostrzeżeni. Goście nie łowią ryb – łowią za to naiwniaków, którzy tak jak my wcześniej, myślą sobie, że uchwycą wymierającą profesję. Otóż tej profesji już nie ma – u nas to się nazywa „cepelia”. Ponoć próba nie zapłacenia im za pozowanie, może się skończyć nawet rękoczynami. Tyle więc z naszych rybaków.
Popędziliśmy za to do miejsca, które stworzyła natura i nie ma tam naganiaczy, łasych na portfele turystów – jakieś 10km od miejscowości Tangalle, jest naturalny gejzer oceaniczny i wyjątkowo malownicza plaża. Gejzer robi niesamowity efekt – podchodząc do sporych rozmiarów dziury w skale (ogrodzonej), słychać głośny szum, po czym nagle… wystrzał na wiele metrów w górę. Widać, że to także atrakcja dla miejscowych, których jest tu wielu. Kaja gejzer dumnie nazwała wulkanem – i do tej pory tak go wspomina 😉
W drodze do naszej nowej Awasy (tak – wiem wiem – poznacie jej historię niebawem ^^) – trafiliśmy do wylęgarni żółwi oceanicznych w Kosgodzie. To miejsce ratuje wiele żółwiowych istnień. Nie tylko tych malutkich (wypuszczanych później na wolność), ale także kalekich czy urodzonych z wadami nie pozwalającymi na przetrwanie w oceanie. Co roku przyjeżdżają tu do pracy wolontariusze z całego świata.
Ostatnie dni były magiczne – nasz nowy „dom” okazał się być prawdziwą krainą niespodzianek. Magiczne zachody słońca, plaża zakończona skałą, skrywającą w gąszczu buddyjską świątynke… Z jednej strony ocean, z drugiej rzeka, zatoka – czego chcieć więcej. Wstawaliśmy bardzo wcześnie rano, braliśmy łódkę i na rzecz fotografowaliśmy zimorodki i drapole, towarzyszyły nam pływające warany (spacerowały nam też pod samymi drzwiami i zaglądały do talerzy). Do okolicznych miast można było spokojnie dotrzeć tuk-tukami (Kaja wymarzyła sobie posiadanie własnego), po uprzednim dopłynięciu na brzeg łodzią. Tu właśnie chcieliśmy nieco zwolnić tempa. Odwiedzaliśmy miejscowe targi, port rybacki, świątynie… Kaja miała czas na pływanie, zabawy w piasku i zbieranie kamieni. Było nam tak dobrze, że wymieniliśmy ze Smokiem w tym samym czasie radosne spojrzenia- kiedy natrafiliśmy na ofertę sprzedaży terenu nad rzeką…
.
15 komentarzy
Super wpis. Fajne podejście do tematu Plan/Realizacja. My odwiedziliśmy trochę za dużo tych „must see”, ale jak to mówią – podróże kształcą. Teraz jesteśmy już o wiele mądrzejsi. Adams Peak to porażka, ale u was chyba naturalnie odpadło ze względu na Kaję. Mapka na końcu mega !
Haha – tak – czasamim te „must see” bywają niezłymi pułapkami. Może nie ze Sri Lanki, ale nigdy nie zapomnimy naszej etiopskiej „wpadki” – cały dzień mieliśmy zaplanowany, aby dotrzeć na coś, co się zwało „Singing words” – okazało się, że to dziura w ziemii, z której wychodzą śpiewający goście z wodą dla krów ! Masz rację z nauką na takich doświadczeniach – wszystkiego nigdy zobaczyć się nie da, a „za dużo” rzadko kiedy boli (nigdy nie wiadomo co się może przytrafić zupełnie przypadkiem, nawet w najbrzydszym i najmniej zachęcjącym miejscu). Musimy koniecznie pooglądać Waszą Sri lankę – Adam’s u nas odpadł rzeczywiście, ale zaliczyliśmy ten mniejszy – w Elli.
[…] O naszej podróży na Sri Lankę pisaliśmy TUTAJ. […]
Cudowna podróż i piękne zdjęcia. Fajnie, że nie boisz się podróżować z dzieckiem nawet w tak dalekie zakątki To bardzo dobre podejście.
Od pierwszych miesięcy życia świetnie znosiła podróże, a później chciała uczestniczyć w możliwie najciekawszych, więc dla nas to żadne wyzwanie już teraz :). Obawialiśmy się jak to będzie z maluchem na drugim krańcu świata, ale zupełnie bezpodstawnie. Z pewnością nie w każdym przypadku wszystko da się zrobić, ale próby warto podejmować :). Pozdrawiamy ciepło.
Świetna podróż! Bardzo zazdroszcze, a sri lanke dorzucam do must have w najbliższym czasie. Bardzo ciekawy wpis.
To świetnie, bo trzeba się spieszyć :). Co prawda turystyka jest tam od paru lat mocno rozwinięta, jednak nadal można trafić w wiele miejsc nią nie pochłoniętych. Do tego cudowna przyroda! Polecamy z całego serca :).
Hejka wpis super! Chciałam się zapytać czy moglibyście dać namiary na nocleg ewentualnie lokalizację w okolicach Tangalle. Brzmi to fantastycznie a właśnie jesteśmy z dzieciakami na Sri Lance z baaaardzo luźnym planem. Jeszcze chciałam spytać o opinię Park Yaka z 2 latkiem? Co myślicie? Dużo z dziećmi podróżujemy więc są zaprawione
Ale fajnie! Sri Lanka jest idealnym miejscem do podróżowania z dziećmi. W Tangalle niestety nie nocowaliśmy, chociaż rozważaliśmy taką opcję. Popędziliśmy dalej, na zachodnie wybrzeże, gdzie zostaliśmy na kilka nocy. Na naszej wstępnej liście był Sea View Tourist Inn na dwie noce. W okolicy jest mnóstwo tanich hoteli i pensjonatów :).
A kiedy byliście na sri lance? My jedziemy na początku kwietnia. Jak z wypożyczeniem auta?
Super zdjęcia już się nie mogę doczekać 🙂
Bardzo ciekawe! Właśnie wybieram się na Sri Lankę z czterolatkiem i tak się zastanawiam – jakim środkiem transportu przemieszczaliście się?
Hej Kamila, rewelacyjna relacja, bardzo mi pomogła w wyklarowaniu „priorytetów” planu nadchodzącej wyprawy na SriLankę. Lecimy w połowie grudnia na niecałe 3 tyg. z mężem i synkiem 2l.10mies. Ja odwiedziłam SriLankę ok.5 lat temu z plecakiem, więc tym większe teraz mam wymagania, bo byłam w większości turystycznych „must see”, a teraz z małym też trzeba inaczej podejść do tematu 😉
Mam wielką prośbą o namiary na to miejsce nad jezioro Kandalama w okolicach Dambulli. Przypomnisz sobie? 😉
I również ciekawa jestem czy podróżowaliście wypożyczonym autem czy wraz z wynajętym szoferem a może autobusami i pociagami wyłącznie?
Będę wdzięczna o krótkie info na priv na mejla lub tutaj 🙂 Pozdrawiam! Magda
Dołączam się do próśb o ujawnienie środka transportu po Sri Lance! Też jadę z dzieckiem. Trasę wybierzemy nieco inną ze względu na wyjazd latem i plan kierowania się na wschodnią stronę wyspy.
Przez pierwsze 9 dni robiliśmy sporo kilometrów i nasz plan był dosyć napakowany, więc zdecydowaliśmy się na kierowcę z busem. Brakuje czasu na zrobienie praktycznego wpisu, gdzie chciałam się podzielić namiarami, więc póki co tutaj: kusumsiri55@gmail.com. Świetny gość! Polecamy! Ma doskonałe podejście do dzieci.
k39ldp