Wychodzę z laboratorium na polibudzie, myślami jestem gdzieś między zwojami kabli, a tu mi coś zaczyna brzęczeć w kieszeni- dzwoni Smok:
– Nie zgadniesz co właśnie oglądałem w TV? <fakt- ciężko by było> Nie pojechałabyś ze mną w wyścigu do Bamako?
<na uczelnianym korytarzu było całkiem głośno, więc nie do końca zrozumiałam przekaz>
– Monako? Po co mielibyśmy jeździć po jakimś Monako? Przecież Ciebie zawsze do Afryki ciągnie.
<domyślam się jakie wielkie oczy Smok musiał mieć, słysząc moją odpowiedź>
– Bamako… stolica Mali.. Afryka!!… wyścig terenowy z Węgier do Mali !! Dla amatorów !!
Byliśmy wtedy tylko we dwoje, nie mieliśmy tysiąca zobowiązań ciągnących nas za kostki – pozostała „jedynie” kwestia zorganizowania miesięcznego urlopu w pracy. Pestka… No ok… – zorganizowanie urlopu w naszym wypadku to zawsze wyzwanie, ale w tym wypadku wydarzył się cud i udało się !
To wszystko co miało miejsce później było bardzo nierealne – opłacamy swój udział (jakieś 900 euro za osobę), za 3 miesiące start, pospiesznie załatwiamy wizy, mapy, brakujące szczepienia i sprzęty, kompletujemy ekipę i… przede wszystkim podstawowe narzędzie – AUTO. Taaak – może się to wydać zabawne, ale zdecydowaliśmy się na start w samochodowej imprezie – bez samochodu.
W dobie internetu zorganizowanie i doposażenie odpowiedniego auta to teoretycznie żaden problem. W praktyce – trafienie na coś, co się nie rozpadnie po pierwszym zjeździe z asfaltu, w dodatku za rozsądne pieniądze – graniczy z cudem. Do granicznego terminu podania danych auta było coraz mniej czasu – dopadł nas stres, że trzeba będzie jechać albo czymś totalnie nieprzystosowanym albo zrezygnować. Pomocne okazały się kontakty i pewien uczestnik poprzednich edycji BBo (wrocławianin, który jako drugi na świecie samotnie przepłynął pontonem Atlantyk)- dzięki jego wsparciu udało się znaleźć auto, które widziało słynny Paryż-Dakar, miało co trzeba, a dodatkowo załapaliśmy się na extra szkolenie w śniegu (który to najlepiej miał oddawać warunki panujące na pustyni).
BBO ORGANIZACYJNIE
Cała impreza startuje ze stolicy Węgier- Budapesztu (w 2017, po 11 latach wyjątkowo została przeniesiona do Ameryki Południowej- więcej o rajdzie BBo na stronie organizatora ). Budapest- Bamakow jest nazywany Dakarem dla ubogich- stąd jego relatywnie niskie koszty, jak na tego typu imprezę (minusem w tym wypadku dla niektóry może być konieczność zapewnienia własnego serwisu oraz jazdy „na własną rękę”).
Uczestnicy mogą wybrać jedną z 3 kategorii:
- Competition– mamy tutaj punkty kontrolne (które trzeba sfotografować o opisać) – to pełna walka o zwycięstwo z pełną rywalizacją, podsumowywaną w każdym campie.
- Touring– rywalizacja nie ma tutaj znaczenia – jest oczywiście roadbook, ale „wystarczy” po prostu dotrzeć do biwaku. Drużyny nie zbierają tutaj punktów, mają większą dowolność w doborze trudności tras i, jeśli tylko czas pozwala, mogą „zwiedzać” – w czym pomocne są oznaczone na trasie „punkty specjalne”.
- Spirit– jest tu miejsce jedynie na 20 dwuosobowych drużyn, posiadających auto „nietypowe”- o czym więcej na stronie organizatora. W tym wypadku wszystkie formalności uczestnicy załatwiają na własną rękę.
Nam nie zależało z nikim się specjalnie mierzyć, a zdecydowanie przeżyć przygodę – wybraliśmy więc kategorię Touring.
Koszty startowe w kategorii touring: 900 euro/ auto (im bliżej startu tym wpisowe jest wyższe) + koszty wizowe (organizator pomaga w zorganizowaniu wiz).
Samochód: w naszym wypadku Land Rover Discovery II (99r), ale oczywiście można wystartować autem mniej uterenowionym (także bez napędu 4×4)- trzeba jednak wiedzieć, że w tym wypadku wiele odcinków będzie dla Was nieprzejezdnych (za to zdecydowanie powinien być to diesel – im głębiej w Afrykę, tym trudniej znaleźć stację, na której można zatankować benzynę czy LPG)
Wyposażenie samochodu: opony AT, trapy (pomagają wydostać się, jeśli gdzieś ugrzęźniemy), podnośnik, kompresor, kanistry (przy dłuższych pustynnych odcinkach nie ma gdzie zatankować- musimy mieć własny zapas ropy), wyciągarka (nie jest obowiązkowa, ale bywa bardzo pomocna), lina holownicza typu statyk, części zapasowe (bezpieczniki, filtry powietrza, świece, żarówki), kable rozruchowe, klucze (min. 8, 10, 13, do własnych kół, do klemy, do świec), kombinerki, oleje (do mostów, reduktora, skrzyni biegów), silver tape! , przetwornica- przy poważniejszej awarii tak czy inaczej sami sobie raczej nie poradzicie, ale warto na część problemów być przygotowanym, a przede wszystkim „zapobiegać”.
Nawigacja: u nas sprawdziły się dwa urządzenia (oba Garmina)- klasyczna nawigacja drogowa z mapami Europy (na trasę przed przeprawą do Maroka) i GPS turystyczny – na nim mieliśmy wgrane mapy Maroka, Mali, Mauretanii i Senegalu. Mapy papierowe każdego z wyżej wymienionych krajów.
Wyposażenie uczestników: warunki pogodowe w czasie całego rajdu będą skrajnie różne – musimy więc być przygotowani na okoliczność zimnych nocy w Atlasie Wysokim, deszczu, upałów > 40 stopni itp. Będą dni bez dostępu do bieżącej wody- tak więc z praniem w terenie może także nie być łatwo. U nas sprawdziły się (zestaw dla jednej osoby): kurtka z membraną, 2 polary (cieńszy i cieplejszy), 2 pary długich spodni („wojskowe” i typy softshell), kilka koszulek (oddychające i bawełniane) i podkoszulków, 2 x Buff ( na szyje, głoweę buzie w pyle), okulary przeciwsłoneczne, buty zakryte+ sportowe sandały, bielizna (wiadomo 😉 A do tego- namiot, śpiwór w którym będzie nam się komfortowo spało przy temp w okolicy 0 stopni, pompowana karimata, latarka czołówka, zapałki, multitool, wyposażona apteczka.
Jedzenie: pełna dowolność, byle było pakowne i wytrzymujące upały – nie dźwigamy tego na plecach czy nie wozimy na rowerze więc tym łatwiej, ale warto pamiętać o ograniczonej wielkości bagażnika ;] My spakowaliśmy po jednej porcji MRE na głowę/ na dzień (to takie coś)- na biwakach wielką celebracją było losowanie smaku dnia 😉 W wodę, chleb i czasami puszki ze szprotkami zaopatrywaliśmy się po drodze. Mieliśmy też trochę konserw, i mixów bakalii (pomieszane w plastikowych pojemnikach). Obyło się bez problemów żołądkowych, nie głodowaliśmy – niczego nam nie zabrakło.
Szczepienia: tutaj warto pomyśleć o zestawie niezbędnym (przydatnym także w Polsce), tj, WZW A+B, tężec, dur brzuszny, polio, błonica – w niektórych krajach obowiązkowa jest także szczepionka przeciwko żółtej febrze (miłe panie w specjalnych punktach szczepień z pewnością też posłużą radą).
To taka baza- z pewnością można by coś jeszcze dopisać, ale wiadomo – nie da się na wszystko nigdy przygotować, a i pewnie coś pominęłam 😉 Jeśli coś Waszym zdaniem ( z waszego doświadczenia) warto dopisać – proszę o informacje w komentarzu.
I STAŁO SIĘ- STARTUJEMY
Po pierwszym wyzwaniu – zapakowaniu auta- ruszamy w trasę. Z przystankami po drodze- docieramy na miejsce po ok. 9ciu godzinach. Hurraaa – Budapeszt ! W samym centrum czuć w powietrzu już było co się święci. Dieselki mruczały sobie aż miło przy chodnikach to tu to tam- oklejone pięknie numerami startowymi, z trapami i kanistrami świecącymi na dachach.
To już jutro ! To już jutro ! Startujemy podbijać Afrykę naszą Disco-maszyną. Ale dziś jest dziś, a Budapeszt to niesamowite w miasto- trzeba wypić za pomyślność na trasie! Co kraj to trunki – niby rodzime przełyki do wybrednych nie powinny należeć, ale… do momentu spotkania z nią…. Rekomendowaną jako doskonałą partnerkę gulaszu, rozgrzewającą w najzimniejszy węgierski dzień i dodającą odwagi- PALINKĄ! O tak- Madame Palinka wypaliła nam dosłownie wszystko. A żeby się upewnić jak bardzo jest zła- jedną zakupiliśmy na drogę. Oto prawdziwa tajemnica mocy drużyny Power Rangers!
GODZINA „ZERO”
I tak oto my – całkowicie niepoważni, zupełnie nieświadomi tego co się będzie działo, przygotowani jak drwal po tutorialu z youtube’a za moment będziemy startować. Teraz nie ma już odwrotu. Na szczęście- w swoim szaleństwie, na starcie, nie jesteśmy osamotnieni. Mamy wręcz wrażenie, że wyglądamy całkiem zwyczajnie!
Przejeżdżamy przez wielką żółtą dmuchaną bramę- jak przez kosmiczne pierścienie w Stargate (może ktoś oglądał?;) i tak oto w „magiczny” sposób trafiamy na drugą stronę- w drogę! Ustawiamy na GPS pierwszy cel – odległy o jakieś kilkaset kilometrów i przed siebie. Jedziemy przez noc – tak aby przed południem dojechać do Barcelony, gdzie zaplanowaliśmy nocleg – przed przeprawą promową do Maroka w Tarifie (W Hiszpanii).
18 STYCZNIA- ŻEGNAJ EUROPO- WITAJ AFRYKO!!
Zdecydowaliśmy się na przeprawę z Tarify do Tangeru, która trwa ok. 40min (dla porównania z Almerii do Nadoru- to aż 6 godzin) – tak więc warto zdecydować się na taką opcję. Na tej trasie jest przewidzianych 6,7 połączeń dziennie a bilet na prom można wcześniej zarezerwować przez internet, nie ryzykując tym samym brakiem miejsc.
Na sam prom nasze disco weszło dosłownie „na centymetry”- być może na trasie z Almerii pływają większe jednostki, ale samo „zakotwiczenie” się na statku jak i sam transport nie był wielkim problemem. Prawdziwy koszmar to zetknięcie się z „bardzo ważnymi lokalnymi procedurami” przy odprawie celnej. Ciężko powiedzieć na ile miała na to wpływ nasza masowa impreza – nagle napłynęło im w jednej turze wiele aut oklejonych naklejkami tej samej imprezy, a na ile jest to rzeczywiście standard. W tym wypadku, im drożej wyglądające, im bardziej wypakowane auta- tym większe sugestie, że warto by biednych panów z odprawy wspomóc wiezionymi gadżetami- bo inaczej mogą być cła, problemy itd. U nas temat załatwiły dwie czapeczki z daszkiem i smyczki bo różowo nie było- brakowało nam jakichś dokumentów związanych z autem, które pospiesznie wypisaliśmy na kolanie, przejechał przez nas wielki skaner, jacyś kolejni panowie z dodatkowymi uwagami. Na szczęście udało nam się ten cały „cyrk” opuścić po godzinie i po wzięciu głębokiego wdechu wreszcie zacząć naszą prawdziwą afrykańską przygodę…
CO PRZED NAMI?
Trasa zaplanowana została przez teren Maroko, Zachary Zachodniej (terytorium o nieustalonym statusie międzynarodowym), Mauretanii, Senegalu i Mali. Do pokonania kilkanaście turbowyczerpujących i momentami trudnych odcinków – kawał drogi przez piaski, pył i skały czego nasza odręczna mapka poglądowa zdecydowanie nie oddaje;)
Pewni ciekawości i niepewności tego co przed nami ruszamy przed siebie- zostawiając za sobą marokański port, w którym wylądowaliśmy. Jeśli interesuje Was jak wyglądała nasza samochodowa przeprawa przez ten piękny kawałek Afryki Zachodniej, jak wyglądały rajdowe campy, przekonać się o tym, że cuda się zdarzają (nawet kiedy wydaje nam się, że dalej nie pojedziemy)- o tym i innych rajdowych przygodach możecie przeczytać w DRUGIEJ CZĘŚCI.
15 komentarzy
Świetna relacja i zdjęcia. 🙂 Z przyjemnością przeczytałam. 🙂
[…] O początku naszej historii z rajdem Budapest-Bamako – przygotowaniach, starcie oraz pierwszych afrykańskich kilometrach pisaliśmy w pierwszej części wpisu. […]
[…] przez Europę, Maroko i kolapsie na terenie Sahary Zachodniej do poczytania i pooglądania tutaj: CZĘŚĆ 1 (Europa, przeprawa do Afryki) CZĘŚĆ 2 (Maroko, Sahara […]
[…] Poprzednim razem w Maroko byliśmy w zasadzie przejazdem (w 2011 roku)- był to jeden z odcinków rajdu terenowego, w którym braliśmy udział (z Budapesztu do Bamako w Mali)- kilkudniowa niesamowita trasa zakończona utopieniem w oceanie naszego pojazdu (nie było to bynajmniej celowe). Przygoda…- trochę dobrych, trochę gorszych wspomnień. Trasa z hiszpańskiej Tarify promem do Tangeru , później przez Khenifrę, Ourzazate, Agadir, Sidi Ifni (piękna Legzira, którą zdążyliśmy jedynie zobaczyć z góry)… i przez Atlas w stronę Western Sahary. Było spanie w namiotach w zimnych górach i na pustyni, prysznice w męskiej łaźni i nocne przeprawy przez góry Atlas (możecie dowiedzieć się więcej o niej TUTAJ). […]
f57ce4
2k4bc8
nq4y0a
fuoepm
1vvy5p
r11jsm
ncoq7t
l6xv0d
qp7j97
i8bgot
pzifti