Szukając lotu w jakieś odległe miejsce, musimy się liczyć, z tym, że mogą nam się przytrafić przesiadki (a najczęściej jest to bardziej niż pewne). Przesiadki przesiadkami – w zasadzie problem żaden, ale czasami akurat w tych terminach i cenie, które nam najbardziej pasują, dotarcie na miejsce potrafi się szokująco wydłużyć… za sprawą naprawdę koooonkretnej przerwy w jakimś miejscu transferowym. Można w tym czasie powegetować na lotnisku, wyczerpując częściowo zapas zabranych książek, kanapek i przestrzeni na podłodze albo… wyjechać w miasto i zrobić coś fajnego!
Lecąc na Sri Lankę „przytrafiła” nam się akurat taka pauza w Abu Dhabi – 7 godzin odstępu między lotami, widoczne na naszych biletach, raziło nas trochę w oczy, jeszcze zanim wystartowaliśmy. Bo co tu robić? Obładowani sprzętem foto, zabawkami i do tego z małym dzieckiem? Przeczytaliśmy cały Internet, popytaliśmy kilku znajomych, policzyliśmy czas i… padło na wyjazd do Wielkiego Meczetu Sheikh Zayed.
.
BYLE WYDOSTAĆ SIĘ Z LOTNISKA
.
Wielki Meczet Sheikh Zayed jest absolutnym architektonicznym dziełem sztuki i zarazem jednym z największych tego typu obiektów na świecie. Jak już postawić w takim mieście na jedno miejsce – to koniecznie trzeba trafić właśnie TAM! Chociaż 7 godzin między lotami wydaje się być _prawie_całym_dniem_ na zwiedzanie – nic bardziej mylnego. Trzeba wziąć pod uwagę czas na wydostanie się z lotniska, dotarcie na miejsce, powrót i bezpieczny margines czasu na to duże lotnisko, po powrocie. A te wszystkie kroki mogą zjeść naprawdę sporo czasu.
Do Abu Dhabi dolecieliśmy przed 6 rano. Pech chciał, że najwyraźniej wszystkie samoloty z całego świata też postanowiły tu być w tym samym czasie. W efekcie, aby dostać się do kontroli paszportowej i opuścić lotnisko, musieliśmy podążać w niesamowicie wielkim tłumie, poruszającym się z prędkością metr na minutę (w międzyczasie zahaczyliśmy o kantor i kupiliśmy jakieś 150 AED czyli ok. 160 pln, liczone po kursie z 9/16). Zanim w takim tempie dotarliśmy do odprawy paszportowej, minęło ponad półtorej godziny! Na szczęście nie obowiązują tu żadne wizy, więc same procedury przy okienku zajęły dosłownie chwilkę (nie musieliśmy nic wypełniać czy dodatkowo załatwiać). Pan urzędnik, o wyglądzie poważnego szejka, obejrzał i opięczątkował nasze paszporty i życzył udanego pobytu w Abu Dhabi. Była godzina 7:30. Lot do Colombo mieliśmy ok 13 – wbrew pozorom… musieliśmy się sprężać.
.
70 STOPNI W CIENIU, ZA TO W JAAAAKIM CIENIU
.
Wyszliśmy na zewnątrz, termometr na zewnątrz pokazywał jakieś 38 stopni (czyli w przeliczeniu na polską odczuwalność temperatury – to z jakieś 60) – my załadowani jak wielbłądy na tygodniowe przejście pustyni – zaczęliśmy się rozpuszczać w ułamku sekundy. I jak tu przeżyć kolejnych kilka godzin i jeszcze coś pozwiedzać? Wrzesień zdecydowanie nie jest idealnym miesiącem na wizytę w tych rejonach – temperatury w ciągu dnia potrafią dochodzić do wartości zagrażających zdrowiu a nawet życiu, jeśli się przebywa dłużej na pełnym słońcu. Pokręciliśmy się więc chwilę wokół przystanku autobusowego, ale finalnie zdecydowaliśmy się na taksówkę (po pierwsze ze względu na czas, a po drugie – wybadaliśmy już wcześniej ceny i okazało się, że taksówki tutaj są tańsze niż we Wrocławiu 😉 ). Trochę się potargowaliśmy i w stronę meczetu (do którego jechaliśmy jakieś pół godziny) zapłaciliśmy finalnie niecałe 60 AED (trochę ponad 60 pln) – a tam zdaje się, jest ponad 20km. Już samo wejście do klimatyzowanej taksówki było niezłym szokiem – jak przejście z piekła do krainy lodu. Za to takiej w skórach i frędzlach.
Podążając w stronę meczetu, za oknami pojawiały się nam i znikały spektakularne budynki Abu Dhabi, ale też puste, ogromne i martwe tereny, pokryte piaskiem i kamieniami. Na ulicach całkowite pustki (ranek i temperatura jak w piecu – więc nic dziwnego). W pewnym momencie wyrósł przed nami ON – Wielki Meczet Sheikh Zayed. Zrobił na nas wrażenie wrażenie już z pewnej odległości. Jednak gdy tylko dojechaliśmy do budki strażnika – nasz entuzjazm szybko opadł, okazało się, że mogą nas wpuścić na jego teren o godzinie 9-tej, a była…. ósma. Wysiedliśmy więc bez wielkiego planu i … w słońcu rozpuszczającym okoliczne mury pogoniliśmy przed siebie, w poszukiwaniu cienia.
Cień znalazł nas sam – jakieś 200 metrów dalej, pod murem otaczającym meczet. Towarzystwo mieliśmy doborowe – mrówki czekały ewidentnie na nas od kilku pokoleń. Ciężko było nam uwierzyć w to, że poza nimi, w tych warunkach może istnieć jeszcze jakieś życie – a jednak… W każdej szerokości geograficznej ptasiory zawsze nas odnajdą 😉 Może to dziwne, ale jakoś nam tak lepiej na duchu i czujemy się pewniej, kiedy blisko nas są ptaki. W końcu, wiele gatunków potrafi wyczuć nadchodzące kłopoty, kiedy np. dochodzi do katastrof naturalnych czy zbliża się drapieżnik (także ten miejski – w postaci samochodu), ostrzec inne osobniki przed niebezpieczeństwem, a nawet „przewidzieć” inne zagrożenia (np. ponoć w dzień przed zawaleniem się dachu, na poddaszu Pałacu Sprawiedliwości w Brukseli, uciekły z niego wszystkie gołębie). Przed złymi ludźmi kilka ptaków nas raczej nie ochroni (chyba, że kilka wyjątkowo zdeterminowanych kruków 😉 ), ale kto wie… Nie przeganiajcie więc ptaków ze swojego otoczenia 🙂
.
.
Pot spływał nam po czołach, ale ta godzina oczekiwania do otwarcia dała nam szansę zjedzenia śniadania zabranego z samolotu (w trakcie lotu Kaja jeszcze spała). Siedząc na kamieniach i szlakach wędrówek czerwonych mrówek, otworzyliśmy pudełko pełne koszernych smakołyków (tak tak – dobrze widzicie – Smok żartowniś, rezerwując lot, zamawia, jeśli ma taka opcję, koszerne czy inne nietypowe posiłki, żeby dostać je poza kolejką i być zaskoczonym zawartością tajemnego pudełka, a najczęściej jest tam więcej jedzenia i jest ciekawiej skomponowane; ja za to za każdym razem, kiedy ktoś mu je przynosi, czerwienie się, Smok się Śmieje, a steward dziwnie przygląda się pasażerowi nie pasującemu mu do zamawianego posiłku 😉 ). Eh ta niedobra Rodzinka – takie rzeczy wyprawia w takich miejscach^^ A śniadanko pierwsza klasa (mimo, że z ekonomicznej).
.
.
HUURRA – MOŻEMY ROZPOCZĄĆ ZWIEDZANIE
.
.
Wskazówki na zegarkach przeskoczyły godzinę dziewiątą. Możemy startować w stronę wejścia. W tej temperaturze i z trzema ciężkimi bagażami (ale sobie pluliśmy w brody, że nie zostawiliśmy części rzeczy w przechowalni na lotnisku) to przejście było jak wyprawa przez pustynię. Przed wejściem skanowanie plecaków i toreb – okazało się, że tabletu i jeszcze kilku pierdół nie mogliśmy ze sobą wnieść, więc skierowano nas do podziemnej części, gdzie mogliśmy porzucić „niebezpieczne” graty. To niesamowite, że nie ma tu żadnych opłat (poza wypożyczeniem stroju – jeśli jest taka konieczność). Bardzo miły pan ochroniarz zjechał z nami windą i wszystko pokazał, kolejny zajął się sprzętami do przechowania, można też się tu załapać na bezpłatne zwiedzanie z przewodnikiem (punkty startu grup zwiedzających są dobrze oznaczone). Tego dnia pewnie musielibyśmy się sporo naczekać, a poza tym lubimy sobie poznawać takie miejsca w swoim tempie i po naszemu.
.
Korzystając z tego, że byliśmy tu jednymi z nielicznych zwiedzających (nic dziwnego, zważywszy na temperaturę), nie musieliśmy się wysilać, żeby nie złapać kogoś w kadrze 😉 Nie udało nam się niestety wszystkiego zobaczyć i w pełni tego wykorzystać – w pewnym momencie zrobiło mi się strasznie słabo, zaczęło mi piszczeć w uszach i zbierało na wymioty, a Kaja ledwo stała na nogach i narzekała, że jest jej strasznie gorąco. Zarządziliśmy odwrót.
.
.
NO TO FRU…
.
Na lotnisko docieramy w stanie połowicznego rozkładu, ale jest tu chłodno (aż za bardzo – widać, że lubują się tu w klimie odpalonej na maksa), nasze ciałka dochodzą w takich warunkach powoli do siebie, szykując się na kolejny lot – już do Colombo. Dobrze, że zostało nam z 30 dirhamów – udało się dzięki temu „zaszaleć” na lotnisku, kupując lokalną odmianę Ibupromu (głowa pękała mi z bólu) i pójść na lody do „maca” (taak – tu też te z kruszonką były pyszne ;p).
.
.
Z góry mogliśmy obserwować to stale rozbudowujące się miasto. Pod nami wyraźnie rysowało się centrum Ferrari World – mieści się tam największa na świecie „galeria” samochodów marki Ferrari, najszybsza kolejka górska świata (rozpędza się nawet do 240km/h!) i inne atrakcje… może kiedyś… Tymczasem na pokładzie samolotu, którym podążaliśmy w stronę Colombo – nie było nam tak źle 😉 Najmniej narzekała Kaja, która co chwilę była czymś rozpieszczana. Najpierw pojawił się specjalny zestaw obiadowy z uśmiechniętym wielbłądem (pochłonęła cały – w końcu jedna z nielicznych okazji na zjedzenie pudła frytek), a chwilę później stewardessa przyniosła zestaw małego podróżnika – torebeczkę w pandy, kolorowankę, kredki i puzzle – +30 do szczęścia naszego małego Śmiejka…
Trochę nam żal opuszczać to miejsce, zobaczone w takim pośpiechu – jest zupełnie inne od tego co widzieliśmy do tej pory. Warto tu się wybrać na spokojnie – co najmniej na kilka dni… Internety mówią, że jest tu trochę ciekawej architektury miejskiej, są szalone rozrywki, trochę piasku, ale jeśli już tak specjalnie tu gonić – to zdecydowanie w dogodniejszej porze roku. W przyszłym roku poszukamy jakiegoś dłuższego weekendu i wybadamy te rejony po naszemu, bez zegarka na ręku – czego i Wam życzymy! 🙂
.
.
WIELKI MECZET SHEIKHA ZAYEDA – INFORMACJE PRAKTYCZNE
.
Na koniec kilka informacji praktycznych, które mogą się Wam przydać, jeśli przy podobnej okazji postanowicie odwiedzić to miejsce.
Waluta: dirham [AED] – 1 PLN to ok. 0,93 AED (10.2016), można wymienić na lotnisku w jednym z wielu dostępnych kantorów.
Lokalizacja : Wielki Meczet Sheikha Zayeda Sheikh Zayed Bin Sultan Al Nahyan Mosque, ul. Eastern Ring, między ulicami Airport i Coast
Jak dotrzeć z lotniska w Abu Dhabi: autobus publiczny (4-5 dirhamów), taksówka (60-70 dirhamów w jedną stronę)
Wstęp: bezpłatny
Godziny otwarcia: od soboty do czwartku 9:00 – 22:00 (ostatnie wejście o 21:30), w piątki jedynie w godzinach 16:30 – 22:00.
Etykieta: kobiety powinny być ubrane w luźny, nie podkreślający kształtów ubiór (moja tunika z kapturem, narzucona na leginsy, była mocno na granicy) – na znakach informujących o obowiązujących strojach zalecane są luźne spodnie do luźnej bluzki, zakryte włosy lub obszerna, luźna „suknia” do ziemi, z kapturem na głowę. Jeśli nie spełniamy tych wymogów – ochrona odeśle nas do punktu, w którym można wypożyczyć odpowiedni strój (czarną abayę). Nie obowiązują te zasady mężczyzn i dzieci.
Co można: przed wejściem do meczetu, każdy przechodzi dokładną kontrolę (podobną do tej lotniskowej) – jeśli mamy ze sobą laptopy, tablety czy inną elektronikę, która może być odebrana jako potencjalne źródło zagrożenia – musimy ją oddać do specjalnej przechowalni.
Kiedy najlepiej: żeby sobie spokojnie pozwiedzać nie zużywając kilku litrów wody, nie usmażyć się, nie paść na zawał czy udar słoneczny – jeśli tylko będziecie mieć możliwość to dobrze celować w okres między grudniem a kwietniem, wtedy temperatury tam są prawie „idealne”. My niestety trafiliśmy w najgorętszy moment, w którym temperatury ścigały się z tymi w jądrze Ziemi.
.
8 komentarzy
A my lecimy do Wietnamu i w drodze powrotnej będziemy właśnie mieć przesiadkę prawie 8h…
Oooo – zazdroszczę… Chorujemy na Wietnam od jakiegoś czasu – mam nadzieję, że niedługo przyjdzie na niego czas.
Jeśli macie 8 godzin to spokojnie – teraz tam temperatury będą znacznie łaskawsze, więc jeśli się sprężycie to może uda się Wam coś poza Wielkim Meczetem także zobaczyć 🙂 Udanej podróży !
Przepiękny ten meczet. Dobrze wykorzystaliście przerwę w podróży 🙂 My taką przerwę zrobiliśmy w drodze do Bangkoku. Zaplanowaliśmy kilkugodzinną przerwę w Dubaju i zobaczyliśmy to miasto nocą 🙂
Zdecydowanie warto korzystać z takich długich przerw i nie ma się co ich obawiać. Za 3 miesiące mamy powrót z Namibii przez Doha (tam też 8 godzin w nocy). Zobaczymy co da się z tego zrobić ;).
Super wpis, może sama się kiedyś tam wybiorę! 🙂
Polecam gorąco :).
p0kjch
p7ttdc