W krainie wulkanów zobaczyć tylko jeden wulkan – byłoby trochę blado…
Co prawda nasz czas na Jawie był mocno ograniczony, a głównym celem było przywitanie wulkanu Bromo o świcie. Z drugiej strony… być na miejscu i zobaczyć jedynie ten? Zwyczajnie nie wypada!
.
.
Szybki skan mapy okiem jednym i drugim… Trzecim na plan… Jaki wulkan leży najbliżej słynnego kompleksu Borobudur i Prambanan? Ok. Ten nie. Jaki wulkan leży najbliżej słynnego Borobudur i Prambanan, a do tego o wschodzie słońca szczena opada na jego widok? Ok. Mamy to!
.
Dieng. Brzmi jak dobry plan
.
Najpopularniejszym celem, większości przybywających do Jogji (często – przylatujących), są wspomniane wyżej kompleksy świątynne Borobudur i Prambanan. Nic dziwnego. Jeśli (podobnie jak my) macie na Jawę naprawdę mało czasu i musicie postawić na jednego architektonicznego „konia” – to jest właśnie ten! Tutejsze okolice są naprawdę piękne i przez kilka dni naprawdę jest co robić i zwiedzać. Jednak w wariancie, w którym musimy optymalizować czas, a naszym głównym obiektem zainteresowań są krajobrazy – warto zarzucić wędkę ciut dalej.
.
Dojazd do Dieng, z Jogji, zajmuje około 4 godzin. Za dnia – nie tak źle. My finalnie zdecydowaliśmy się spędzić wieczór i kawałek nocy w Borobudur, a w stronę Dieng wyruszyć nocą. Popołudnie za to spędziliśmy w pobliskim hotelu, a na zachód słońca specjalnie nie liczyliśmy, bo musieliśmy się możliwie wcześnie zalogować pod kołderką ;). Byle wysoko i blisko!
.
#Hotel Gopalan Borobudur – ostatnie popołudnie pełnego relaksu. Bardzo przyjemne miejsce, z widokiem na pole ryżowe i świątynię Borobudur. Duże, drewniane domki, basen otoczony palmami i kameralny klimat. W sam raz na zebranie sił przed nocnymi aktywnościami ;).
.
.
#Punthuk Setumbu – wzgórze, oddalone o jakieś 10 km od Borobudur. „Reklamowane” jako najlepszy lokalny punkt widokowy na wschody słońca. Coś w tym jest – bo zachodu nie uświadczyliśmy, a jedynie nieco zamgloną panoramę okolicznych wzgórz. Na plus – było pusto, co po dotychczasowych doświadczeniach, z popularnymi miejscami widokowymi, było miłą odmianą. Rozbawiła nas za to iście „instagramowa” architektura na górze. Jakby lokalsi chcieli oddać klimat zdjęć popularnych blogerek, budując najdziwniejsze platformy widokowe i huśtawki w jednym miejscu. Blogerski plac zabaw (*sfotografowaliśmy jedynie część drewniano – stalowych „atrakcji”) ;).
.
.
Jeśli czas Was nie będzie ścigał w tym miejscu i poza wschodem w Borobudur będziecie mogli pozwolić sobie na więcej – polecamy poranny spacer na Punthuk Setumbu. Przy dobrej widoczności i świetle może tu być całkiem ciekawie.
.
.
W drodze powrotnej na Kai wylądowała wielka sowa ;).
.
.
4 nad ranem – ciemno i zimno
.
Z Borobudur startujemy o północy. Mamy wrażenie, że dosłownie chwilę wcześniej położyliśmy się spać. Nadrabiamy w aucie. Cztery dodatkowe godziny snu – na wagę złota. Do Dieng docieramy przed 4 nad ranem (w nocy?!). W przeciwieństwie do Bromo, punkty gastronomiczne jeszcze śpią o tej porze. W budce z kawą udaje nam się (poza kawą) zamówić jedynie kilka gotowanych jajek. W sam raz na zabicie pierwszego głodu. Na później, w plecakach czekały kanapki i batoniki. Było dosyć wcześnie, więc na naszego przewodnika musieliśmy chwilę poczekać w skromnej restauracji pod hostelem, który prowadziła jego rodzina. Zawinęliśmy się w koce i przy ciepłej herbacie doczekaliśmy do godziny wymarszu – jakieś pół godziny później.
.
.
Sikunir hill – tam, gdzie słońce wschodzi tłumnie
.
Startujemy w całkowitym mroku. Odpalamy czołówki i wędrujemy początkowo wybrukowanymi uliczkami, pod górę. Mijają nas skutery z lokalsami, którzy ten odcinek zdecydowanie wolą przejechać niż pokonać o własnych siłach. To jednak dopiero rozgrzewka ;). Po jakichś 20 minutach marszu – wchodzimy na właściwy szlak. Robi się coraz bardziej stromo, więc pozbywamy się puchówek. Trochę się zasiedzieliśmy, przez co musieliśmy nieco przyspieszyć ;). Wschód słońca w końcu na nas nie poczeka!
Wreszcie docieramy na szczyt wzgórza Sikunir! W panice rozglądamy się za najlepszym spotem do zdjęć, bo zaczęły się już pojawiać pierwsze kolory. O nieee! Już po ptak… czy tam gwiazdach… Za to z ciemności i chmur powoli wyłaniają się wulkaniczne kolosy!
.
.
No trudno. Sądziliśmy, że na szczyt jest nieco bliżej, skoro od razu po przyjeździe nie startowaliśmy. Nie spodziewaliśmy się też takich dzikich tłumów!
Dochodzimy do najpopularniejszego punktu widokowego, a tam – górski amfiteatr. Serio. Kilkanaście rozłożonych na glebie dywanów, czekało na widzów. Szok. W Polsce, pomimo rosnącej mody na górskie wschody słońca, czasami dzielimy się szczytem z (maksymalnie) kilkoma osobami. Najczęściej z nikim. Tutaj – walka na karate o każdy centymetr miejsca. Co ciekawe – nie widzimy żadnych „zachodnich” twarzy. W zasadzie – sami lokalsi.
Znajdujemy jakieś 50 cm kwadratowych wolnej przestrzeni, rozkładamy się ze statywami i czekamy…
.
.
Pierwsze promienie słońca pojawiają się tak szybko, że ledwo zdążyliśmy ze zmianą ustawień na aparatach.
.
.
Kolory zmieniają się bardzo szybko. Słońce uniosło się ponad horyzont. Tym samym spektakl, dla większości widzów, się skończył. Na górze znów zostaliśmy my, kamienie, trawy i rozłożone dywany ;). Kolejnego dnia ponownie zostaną gęsto zaludnione!
.
.
Spędzamy ostatnie chwile na szczycie, stojąc ponad chmurami i ciesząc wzrok widokiem wulkanów. Jest pięknie, ale czas na nas…
.
Powrót do miasteczka
.
Powoli, po nieco grząskim podłożu (ach – zdecydowanie wolimy skalne ścieżki) udajemy się w dół zbocza. Pył wulkaniczny unosi się w powietrzu, więc przydają się maski i chusty na ustach i nosie. Po drodze zatrzymujemy się w kilku miejscach widokowych.
.
.
O tej porze budki uliczne garkuchnie pracują już pełną parą. Serwują lokalne ziemniaczki, różne rodzaje mięs w tempurze i ciepłe napoje. Za sprawą żołądków, które aktywują się pod wpływem tych wszystkich zapachów – przyspieszamy tempa. Marzy nam się porządne śniadanie. Tosty i omleciki – nadchodzimy ;).
.
.
Atrakcje w okolicy
.
8 rano. Śniadanie, kawka i herbata poprawiają stan naładowania naszych akumulatorów. Jesteśmy gotowi na więcej ;). Przed wyruszeniem w drogę powrotną – wybieramy 3 atrakcje, które w porannych godzinach na szczęście nie są specjalnie zatłoczone (no może poza kompleksem świątynnym):
#Krater Sikidang. Nasz pierwszy przystanek – znacznie łatwiejszy do „zdobycia” niż Bromo ;). Znajduje się na dużym, otwartym terenie, na którym wytyczone są wygodne i szerokie ścieżki. Przy parkingu z kolei od rana działa mnóstwo straganów z różnościami – ciepłym jedzeniem, słodyczami, napojami i… wiecznymi kwiatami. Jeden bukiet zabraliśmy ze sobą do kraju i jest jedną z naszych ulubionych, domowych dekoracji ;).
Sam krater może nie ma imponujących rozmiarów (jego średnica to zaledwie kilka metrów), to robi wrażenie buchającymi wysoko oparami siarki. Ponownie przydają się maski na twarzy. Potwornie wali tu zgniłym jajem, co jako pierwsza komentuje Kaja ;). Na całym terenie wyczuwalne są lekkie drgania, których można doświadczyć na przykład opierając się o jeden z betonowych słupów.
Na miejscu spędzamy niecałe pół godziny i ruszamy dalej.
#Jezioro Telaga Warna podziwiamy z punktu widokowego Batu Pandang. Mimo, że prowadzi do niego dosyć wąska i średnio utwardzona trasa, to podejście nie wymaga ani specjalnej kondycji, ani umiejętności. Spokojnie do pokonania przez sprawne kilkulatki ;). Od parkingu to zaledwie kilkanaście minut drogi, a widoki naprawdę zacne. Opcjonalnie można połazić przy jeziorze, ale jest to atrakcja dodatkowo płatna i znacznie popularniejsza niż trasa widokowa „z góry”. Wspominaliśmy już, że Indonezyjczycy niespecjalnie lubią chodzić, kiedy nie jest to konieczne? 😉
.
.
#Świątynia Arjuna. Kompleks świątynny Arjuna może nie jest tak imponujący jak Borobudur czy Prambanan, ale jest jednym z najstarszych, zachowanych na Jawie. Był to w zasadzie główny powód naszej wizyty w tym miejscu, bo tak na serio – nie ma tu wiele do zobaczenia. Większość budowli jest zniszczona lub w trakcie odbudowy. Wyraźnie rzucają się w oczy współczesne elementy konstrukcyjne, a w parku, który prowadzi do celu – główną atrakcją są pozujące do zdjęć… pluszaki ;). Z kolei na terenie kompleksu – my! 😉
.
.
#Pozostałe, warte uwagi, atrakcje w okolicy:
– trekking na górę Prau,
– jezioro Nila,
– jezioro Dringo,
– wodospad Sirawe,
– krater Sileri,
– krater Candradimuka.
.
Niestety (dla nas) – czas pożegnać ten przepiękny region i wrócić do Jogji. Na wieczorne godziny mamy zarezerwowany lot do Dżakarty, z której wyruszymy do domu – do Polski. Standardowy problem „przykrótkiego sweterka” (w tym wypadku – braku kilku dodatkowych dni). Wyobraźnia za to obmyśla kolejne kilka razy. Zobaczymy co na to rzeczywistość. Bo co innego wracać na Islandię czy w Dolomity, a co innego doturlać się ponownie do mało znanej prowincji, gdzieś w odległej części świata. Kto wie…
.
.
Dieng – praktycznie
.
#Położenie / dojazd: Dieng jest kompleksem czynnych wulkanów, w środkowej części Jawy, niecałe 4 godziny drogi (autem) z Borobudur i ok. 3 – od Jogji. Wysokość – 2565 m n.p.m.
Wzgórze, na które wchodziliśmy na wschód słońca, jest położone w wiosce Sembungan, w dystrykcie Kejajar, w pobliżu miasta Wonosobo.
Jeśli dysponujecie ograniczonym czasem – najlepiej dolecieć do Jogji lokalnymi liniami lotniczymi, a resztę trasy pokonać samochodem (w ciemno możemy polecić kierowcę z Jogji od Ani z wazji.pl) bądź autobusem. Nasza trasa wyglądała tak: Surabaya – Jogja (samolot), Jogja – Borobudur (auto), Borobudur – Dieng (auto), Dieng – Jogja (auto), Jogja – Dżakarta (samolot).
#Dojście na Sikunir Hill: Najlepsze miejsce widokowe, na wschód słońca, znajduje się na wysokości 2200 m n.p.m.. Startuje się zwykle ok. godziny 4:30, ale polecamy wyjść wcześniej, jeśli zależy Wam na widoku gwiazd nad wulkanami. Z miasteczka dojście zajmuje niecałą godzinę, ale jest też płatny parking pod samą trasą (co skraca czas o jakieś 20 min.). Nam nie udało się z niego skorzystać. Na miejscu działa mnóstwo biur z lokalnymi przewodnikami, więc jeśli będziecie tu dzień wcześniej – bez problemu kogoś znajdziecie. Gdybyście jednak planowali przyjazd w nocy – polecamy uderzyć do Ani. Zorganizowała nam świetnego przewodnika w niezłej cenie. W wariancie oszczędnym – trasa jest dobrze oznaczona w aplikacji Maps.me ;).
.
6 komentarzy
[…] Jeśli wybieracie się na Jawę, „wulkaniczny” wschód słońca jest punktem wręcz obowiązkowym. To zwyczajnie trzeba zobaczyć! Do Dieng zagląda na szczęście znacznie mniej turystów, niż w okolice Bromo. Taki widok nie jest więc tak „zainstagramowany”, jak wcześniej wspomnianego. Widoki za to – coś pięknego! (Więcej o Dieng do poczytania tutaj). […]
[…] Jeśli interesuje Was więcej szczegółów na temat wschodu słońca w Dieng – zajrzyjcie koniecznie tutaj. […]
Jak sam autor wpisu przedstawia, widok jest przepiękny. Wulkany tworzą magiczny klimat. Moim zdaniem tworzą również w człowieku pewien respekt swoją potęgą.
Zdecydowanie! Generalnie do gór warto podchodzić z respektem.
8ya5t2
lhkr0n