O początku naszej historii z rajdem Budapest-Bamako – przygotowaniach, starcie oraz pierwszych afrykańskich kilometrach pisaliśmy w pierwszej części wpisu.
Od tego miejsca zaczyna się prawdziwa jazda. Kończą się gładkie asfaltowe dróżki, zasady jakiegokolwiek wzajemnego poszanowania na drodze, kończy się pani z GPSa pomagająca nawigować, stacje benzynowe w rozsądnych odległościach i toalety na nich też. Co kolejne set kilometrów sukcesywnie znika także zieleń za oknami a kolory zmieniają się od bordowo – czerwonych ziemistych po piaskową żółć. Było ciężko, były problemy ale przede wszystkim była euforia, łzy szczęścia i… co tu dużo pisać – było zajebiście! Jeśli kiedykolwiek myśleliście o przeżyciu takiej przygody – to… na stronkę hop i szybko zapisywać się na kolejną edycję (póki są miejsca) – my tam też wrócimy! Tymczasem zapraszamy do dalszej części naszej opowieści – mamy nadzieję, że dotrwacie do końca…
AUTO NOWYM DOMEM
Odcinki są rozpisane z niezłych „rozmachem” – zwykle po ok. 500 km dziennie (co prawda są jakieś 3 dni z odcinkami po ok 250 km, ale w specyficznych warunkach, na bardziej wymagających trasach). Nasza kategoria to niby turystyk, ale na wspomnianą turystykę czasu zbyt wiele nie ma przy takich dystansach do pokonania. Na początku było trochę więcej powietrza i udało nam się zatrzymać w kilku miejscach – niektóre zdecydowanie warte dodatkowego czasu i przyjazdu do campa kilka godzin po pozostałych 😉 Sami zobaczcie:
Po przekroczeniu Atlasu Wysokiego trzeba było jednak przyspieszyć. Przyjazdy na biwaki o 3 rano stały się standardem mimo całkiem niezłego tempa- zajadając się podgrzanym jedzonkiem z zestawów MRE, zasypialiśmy często z łyżką w ustach, siedząc na kawałku kartonu na glebie. Za to zdecydowanie „wolnego czasu” nie brakowało nam na terenie Zachary Zachodniej – ale o tym później.
ZIMNO, ZIMNO, ZAMARZAMY – STYCZNIOWE NOCE W MAROKO
Miejsca przeznaczone na rajdowe campingi na terenie Maroka znajdowały się ponad 1000 m n.p.m. W styczniu, w nocy temperatura miejscami spadała poniżej zera. Niestety nasze śpiwory nie były dostosowane do komfortowego spania w takich warunkach. Szczęka mi skakała z zimna i cudem zasypiałam – Smokowi poszło trochę lepiej, ale też mocno się męczył. Na nasz pierwszy marokański biwak dotarliśmy bardzo późno w nocy – za nami kolejne dwie polskie drużyny, które poznaliśmy na trasie. Stworzyliśmy własny mikro-obóz i… przetestowaliśmy porządnie zapasy płynne polskiego przemysłu destylacyjnego. Wiadomo – na początku niby cieplej, ale później szybko zaczyna się żałować takiej rozgrzewki ;P
Wokół nas zielono od popularnych „samorozkładających” się w 5 sekund namiotów z popularnego marketu sportowego, czuć zapach grzanego na gazówkach jedzenia, im później tym rozmowy cichną i… a wymiany doświadczeń z całego dnia potrafią trwać do rana 😛 Czasami dowiadujemy się z nich o zabawnych doświadczeniach z trasy i jest ubaw po pachy słysząc:
I jedziemy sobie słuchajcie i widzę a ten gość coś na dachu wiezie… patrzę i nie wierzę… a on k*** na dachu wielbłąda wiezie(…)
czy
Typ miał na dachu owcę i koło zapasowe. Pewnie jechał na offroad a owca to prowiant
oczywiście anegdoty co to się komu nie stało – były standardem takich wieczornych opowiastek (aż samemu stawało się ich bohaterem):
Kojarzycie tą ekipę z karawanu ? Gościom już dwa razy wymieniali skrzynię biegów. Mieli automat więc to coś ich kosztowało, ale po pierwszej wymianie okazało się, że nie mają wstecznego ! Jak się przyzwyczaili to nawet im to nie przeszkadzało, ale ten drugi automat też im padł i dosztukowali jakiegoś manuala.
Oczywiście pojawiały się też historie ze słabymi finałami – jedną z ekip np. późno nocną porą obrzucono w korku kamieniami. Nic im się na szczęście nie stało, ale auto – wiadomo, ucierpiało. Na szczęście smutnych historii było niewiele.
A tak wyglądało nasze marokańskie biwakowanie:
MAROKO- TU JEST PIĘKNIE
Noce mijały szybko, a za dnia…. dni odkrywały przed nami coś naprawdę niesamowitego! Przyroda, widoki, najdziwniejsze pojazdy z konstrukcjami o jakich się najśmielszym architektom nie śniły…. O tak – przejazd przez Maroko był ogromną przyjemnością. Czas gonił i aż żal było nie zatrzymywać się co kawałek, mijając ciekawe lokalizacje. Wszystkie postoje w miastach na trasie (czasami trzeba było dokupić kartę zdrapkę GSM – wykorzystywaliśmy je w notebooku do wysyłania informacji z trasy, uzupełnić zapasy wody czy pieczywa) czy małych wioskach, był ciekawym doświadczeniem – od razu tłum zainteresowanych wokół samochodu, pytania, czasami ciekawe dialogi… Żal było zerkać na zegarek.
Ciężko oderwać oczy od tego co za oknem, ale trzeba też skupić się ma trasie, a nawigacja dla nowicjuszy tutaj to nie łatwa sprawa. Im bliżej Sahary Zachodniej tym było nam trudniej – mapy w GPS są stare, często nieaktualne i mało dokładne – do tego te dostarczone nam na turystycznego Garmina wyglądały jak mapy nieba na statku kosmicznym (chociaż teraz w Maroko google maps powinno się dobrze sprawdzić – jeśli wcześniej uda nam się załadować na telefon mapy i mamy jak dokarmić telefon prądem w trakcie długiej jazdy). I tak do jednego z biwaków dotarliśmy w nocy dosłownie „cudem”.
A komunikacja przy tej okazji wyglądała tak (niektóre z cytatów z pokładu – nie brakowało wulgaryzmów ;):
– Tego zakrętu wg GPS’a powinno nie być – wy…aj zakręcie
– Teraz powinno być łagodnie, bo ten zakręt na GPSie jest prostą.
Trochę hardcoru:
– Tu jest jakieś zwierze, albo mi się wydaje… sorry… jak było to pewnie małe.
– 500 m i w prawo…Ale mi śmierdzi spod pachy…
Z Archiwum X:
– Tu niby miała być jakaś droga, ale jej nie ma. Pewnie była niepotrzebna i zniknęła.
– Być może właśnie teraz odkryliśmy jakąś normalnie inną drogę.
I tak doczołgaliśmy się do granic Maroka, wkraczając na teren Sahary Zachodniej (terenu o nieustalonym statusie międzynarodowym – chociaż traktowanym przez Maroko jako swoją integralną część). Drogi są tu słabo rozwinięte, większość jej terytorium to piasek, na wybrzeżu klify. W 2010 12 km od Laayoune miały miejsce zamieszki – protest ludności przeciwko dyskryminacji, ubóstwu, niektórzy protestujący domagali się niepodległości Sahary Zachodniej. Część protestujących dotarło do miast, atakując budynki rządowe, banki, sklepy i samochody – zaczęły się starcia z policją. Pojawiły się ofiary i ranni. Pokłosiem tych wydarzeń były częste kontrole żandarmerii w okolicach miast – sprawdzano nam paszporty, wszystkie dokumenty, zadawano podstawowe pytania. W 2011 roku, kiedy nasz rajd tędy przejeżdżał – w naszej opinii było tu bardzo bezpiecznie, a w samych miastach czuliśmy się bardziej komfortowo niż w tych u wybrzeży Maroka (tutaj nikt zupełnie nie podchodził do nas jak do turystów, z którymi warto załatwić jakiś interes). Tymczasem przed wyjazdem za to dostaliśmy maila z MSZtu z ostrzeżeniem, aby nie wyjeżdżać w te rejony, gdyż w sytuacji porwania czy innych aktów terrory nie będą interweniować w naszej sprawie. Mamy o tym usłyszały dopiero po naszym powrocie 😉
„HOUSTON- MAMY PROBLEM”- O TYM DLACZEGO LEPIEJ NIE ZAMIENIAĆ TERENÓWKI W AMFIBIĘ
A zaczęło się tak niewinnie…
Otóż- wjeżdżamy sobie zadowoleni z siebie kolejnego dnia na klif (tak wygląda część wybrzeża w rejonie Sahary Zachodniej) – punkt oznaczony w rajdowym roadbook’u. Po czym, jak pozostałe ekipy zjeżdżamy na plażę – do kolejnego punktu (wraku okrętu). Podobnie jak pozostałe ekipy – śmigamy chwilę po piaskach, kręcimy krótkie ujęcia i wracamy. Szkoda nam było czasu – więc nie planowaliśmy tu dłużej zostać. Wdrapując się jednak z powrotem na górę – spotykamy naszą znajomą polską ekipę z Defendera. Namówili nas na powrót… czego później niestety mocno pożałowaliśmy…
Wracamy więc sobie, tym razem z drugą ekipą, na tą samą plażę. Z oceany spogląda na nas posępnie zatopiony wrak. Ekipa z Defendera postanawia nieco zmoczyć podwozie swojego pojazdu – po przecież bidok wysuszony tymi wszystkimi piaskami. Chłopaki jadą twardo brzegiem oceanu aż tu nagle stop! Co jest grane? Utknęli. No i błąd numer 1 w naszym wykonaniu – podjeżdżamy bliżej, za blisko… Zapadamy się razem z nimi. Nie wygląda to nawet bardzo źle. Na początku….
Dramat zaczyna się chwilę później. Grzęźniemy coraz głębiej i głębiej. Nie pomagają trapy, szybka organizacja i łopaty. Pojawia się przypływ! Z minuty na minutę wody jest coraz więcej aż w pewnym momencie totalnie tracimy panowanie nad sytuacją. Fale przelewają się nad dachami obu samochodów! Jedyna wizja w głowie – już po nas!
Nie było żądnych szans, żeby bez pomocy z zewnątrz wyjść cało. Tymczasem – na plaży nie było nikogo! Nie mieliśmy jak ściągnąć jakąkolwiek pomoc – wszystkie ekipy już dawno opuściły to miejsce, ruszając dalej w trasę. Mijają kolejne minuty – my coraz głębiej. Wszystkie sprzęty wyrzucamy na brzeg – żeby strat było jak najmniej. Plaża zaczyna wyglądać jak obóz rozbitków.
Ostatnia nadzieja zaczęła tonąć na naszych oczach, aż na horyzoncie Smok wypatrzył jakieś światła. Było to bardzo daleko od nas więc nie było szans, żeby nas zauważono. Zaczął biec w stronę pojazdów jakby to były ostatnie metry do mety wyścigu. Wymachiwał rękami. Chłopaki go zgarnęli, dotarli na miejsce i na dwie wyciągarki, z użyciem trap, udało się wyciągnąć po kolei oba auta.
Z późniejszych relacji ekipy Węgrów wyglądało to tak:
Patrzymy, a tu biegnie w naszą stronę jakiś gość jak szalony i macha rękami. Myślimy – wariat jakiś – trzeba uciekać ! Ale zorientowaliśmy się, że potrzebuje pomocy.
Nasze auto po wyłowieniu nie odpalało, drugie chwile poksztusiło się ropą wymieszaną ze słoną wodą i także się skończyło. Szkoda… Strasznie szkoda nam było, że nasza przygoda musi zakończyć się w taki sposób.
Chłopaki stwierdzili jednak, że da się maszyny postawić na nogi. Rozbiliśmy obóz, a chłopaki stworzyli na plaży prowizoryczny warsztat.
Spędziliśmy tu 3 dni. Wieczorami resztki puszek zamienialiśmy w spasioną kolację (ha – nigdy nie wpadłabym na zrobienie spaghetti „bolognese” z tuńczykiem z puszki- a był genialny…. albo my bardzo głodni ;). Zapijaliśmy smutki resztkami alkoholu. Podręczniki naprawy landroverów i superzdolne chłopaki i stał się cud… bo ciężko to inaczej nazwać. Pierwsze auto odżyło… Z drugim było gorzej- ale o naszych problemach dowiedziała się lokalna żandarmeria, która przyszła nam z pomocą i wspólnie udało się postawić na nogi także Defendera !! Na tyle, żeby samodzielnie dojechać do najbliższego miasta – Boujdour, gdzie za stare ipady i parę groszy chłopaki tchnęli w nasze maszyny nowego ducha! Problemów było wiele, więc cały proces trwał wiele godzin, ale…. nie ma cudowniejszego uczucia niż powrót utraconych nadziei!
Jako, że prysznica nie widzieliśmy od tygodnia- postanowiliśmy odzyskać jakiekolwiek walory estetyczne i poszukać jakiegokolwiek miejsca, w którym będzie się można wykąpać.
Lokalny hotelik poszedł na pierwszy strzał:
– Jest nas siedmioro i chcielibyśmy wziąć prysznic. Ile to będzie kosztowało? Koledzy czekają na zewnątrz.
<gość wykonał szybki telefon do przyjaciela i wrócił po chwili>
– Niestety, mój szef mówi że nie można wykupić u nas wzięcia prysznica. Możemy Wam za to wynająć pokój.
– Nie potrzebujemy pokoju, chcemy się tylko wykąpać i ruszyć w drogę.
<po dłuższym namyśle>
– Wiecie co? Jest tu niedaleko miejsce gdzie można wziąć prysznic za 10 dirhamów. Mogę Was tam zaprowadzić.
Co to było za uczucie. Ciepły prysznic! Nasza skóra, do której lepiły się już wszystkie owady po drodze – nagle odzyskała swoją dawną świetność. Publiczna męska łaźnie, z której wygoniono wszystkich panów – żebyśmy mogli się wykąpać w spokoju – była dla jak luksusowa łazienka w hotelu z kilkoma gwiazdkami.
A na koniec najlepsze! Możemy jechać, a właściwie gonić w stronę Mauretanii… i zarywając nockę dogonić rajd (który akurat miał dwa luźniejsze dni ).
Nie mogliśmy w to uwierzyć !!! Udało się!
5 komentarzy
Ehh ale czadowo 🙂
Mam nadzieję, że uda nam się powtórzyć tą przygodę w 2018 (wtedy BBO wraca na starą trasę). Ale tym razem zdecydowanie bez topienia!^^
Wygląda to na naprawdę świetną przygodę, trzeba mieć jednak do tego dopasowany samochód. Zastanawiamy się z mężem nad zakupem czegoś typu off road. Taka terenówka będzie najlepsza w jakieś dłuższe i bardziej wymagające trasy.
Można też kupić busa z napędem 4×4 i przerobić go na campera, ale teraz jest mocny popyt na tego typu rozwiązanie, więc też i ceny odpowiednio wyśrubowane. Owocnych łowów, bo takie przygody wspomina się całe życie :).
9a9t7w