Inspiracją do tego komiksu była pewna sytuacja, sprzed mniej więcej roku…
Otóż na lotnisku w Katowicach, stałam sobie w kolejce za pewnym jegomościem, który to kupował butelkę perfumowanego destylatu, sztuk jeden… Wyglądał (pan rzecz jasna – nie destylat) całkiem zwyczajnie, pewnie ta butelczyna miała mu posłużyć po prostu na cały wyjazd wakacyjny. Tymczasem w paniusi przy kasie obudził się „dobry doradca” i „czujny obserwator”. Mrugnęła doń okiem i pół szeptem zagaiła:
– Bo wie pan, jak pan sobie do tego dokupi butelkę tej coli, to pół sobie wyleje, tego doleje i będzie jak znalazł do samolotu. Doliczyć?
– Yyy… nie…. Dziękuję.
Zapłacił i odszedł.
Opuściłam sklepik i idę w kierunku „gejta” – przede mną dwie pary… Objuczeni siatkami „djuti fri” brzęczeli, jakby nieśli serwis porcelanowy. Doszli do krzesełek, jedna z kobitek z ulgą porzuciła foliówki na siedzisku i szybko została upomniana przez swojego Misiaczka:
– Tylko żebyś nie zapomniała zabrać!*
*byłby dramat…